Rozmawia Przemek Corso

Jak bardzo w ciągu lat zmieniłaś się jako pisarka?
Bardzo! Zawsze się rozwijamy i uczymy. Takie jest życie, a my jesteśmy sumą wszystkich naszych doświadczeń. Im więcej doświadczeń zdobywam, tym więcej głębi i szczegółów mogę wprowadzać później do moich powieści. Uwielbiam czytać, zarówno dla przyjemności, ale również dlatego, że po prostu uczę się od innych pisarek i pisarzy. Edith Wharton, Isabel Allende, Garcia Marquez, Sarah Waters i Daphne du Maurier, oni wszyscy bardzo mnie inspirują. Mają wielką moc tworzenia bohaterów i budowania swoich światów. Jestem też pewna, że gdybym miała teraz przeredagować moją pierwszą książkę, napisaną, gdy miałam 25 lat, musiałabym wiele w niej zmienić. Jest to spowodowane faktem, że z biegiem lat udoskonaliłam swój warsztat.


Chciałabyś kiedyś wziąć swój debiut na warsztat?
Nie, nie chcę tego robić. Te wczesne książki są reprezentacją tego, kim byłam wtedy i jakie miałam doświadczenia życiowe. W pewnym sensie są oknami do mojego świata, takiego jakim był wtedy. Sposób, w jaki piszę teraz, odzwierciedla to, kim jestem obecnie i czego się nauczyłam.


Fot. Lezli&Rose

Twoja powieść „Perfect Happiness”, czyli „Smak szczęścia”, właśnie doczekała się w Polsce nowego wydania. Zdradź mi, co twoim zdaniem jest sekretem twojej popularności? Polacy, ale też czytelnicy na całym świecie po prostu kochają twoje powieści.
Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczna, że polscy czytelnicy cenią moje książki. To prawdziwa przyjemność wiedzieć, że to, co piszę, dociera do czytelników mieszkających poza granicami mojego własnego kraju. Wiem z e-maili, które otrzymuję, że czytelnicy cenią historie miłosne i lubią uciekać do światów, które różnią się od ich własnych. Cenią także duchowy wymiar moich powieści, ponieważ chcą odkrywać głębsze, bardziej znaczące aspekty życia. Wszyscy staramy się znaleźć miłość i radość. Świat zewnętrzny wzbudza w nas niepokój i coraz częściej strach. Jeśli lektura moich książek sprawia, że ludzie czują się w środku przyjemne ciepło, to wiem, że wykonałam dobrą robotę!


Czy kiedy stałaś autorką o międzynarodowym zasięgu, zaczęłaś odczuwać większą presję związaną z pisaniem? Czy był moment, kiedy pomyślałaś sobie: moja praca to teraz „poważna sprawa”?
Nie. Nigdy nie traktowałam siebie ani swojego pisania poważnie. Robię to, ponieważ to kocham, a w momencie, gdy przestanę to kochać, zajmę się czymś innym. Książka napisana bez miłości, entuzjazmu i bez radości będzie energetycznie płaska, a moi czytelnicy to odczują. Piszę historie, aby bawić i poruszać… samą siebie.
Rozumiem.
Tak. Piszę najpierw dla samej siebie. Mam po prostu szczęście, że to, co lubię, wydaje się podobać również moim czytelnikom. Bo prawda jest taka, że gdyby było odwrotnie i stawiałabym czytelników na pierwszym miejscu, przede wszystkim próbując spełnić ich oczekiwania, przestałabym być autentyczna, a moje pisanie nie pochodziłoby już z serca. A musi pochodzić z serca, inaczej straciłabym zainteresowanie. A co do drugiej części pytania… Czy to poważna sprawa? Nie. Zawsze myślę o pisaniu w kontekście siedzenia przy ognisku i opowiadania historii grupie ludzi. To wszystko. Nie ma w tym nic poważnego (śmiech). Czuję odpowiedzialność w kontekście moich wydawców, ponieważ wykonują świetną robotę i ciężko pracuj��, aby wydawać i sprzedawać moje książki. Zawsze kiedy mnie o to proszą, jeżdżę w trasy promocyjne, uczestniczę w wydarzeniach i sprawia mi to dużo przyjemności. W momencie, gdy stanie się to dla mnie uciążliwe, przestanę to robić.


Co motywuje cię do pracy? Skąd czerpiesz inspirację?
Zawsze szukam jakieś nowej historii, ponieważ lubię wgryzać się w nowe projekty. Pisanie jest tym, co robię najlepiej i co mnie uszczęśliwia. Kilka lat temu podjęłam decyzję, żeby zrobić sobie przerwę i zdecydowałam, że nie napiszę książki przez rok. Wytrzymałam tylko kilka miesięcy. Przez ten czas stałam się sfrustrowana i nerwowa. Dopiero gdy zaczęłam konstruować fabułę kolejnej książki, znowu poczułam się szczęśliwa! Pisanie książek to świetna zabawa. Ja naprawdę nieustannie myślę o nowych rzeczach do napisania. Moje książki muszą mieć duchowy wątek i pewien rodzaj głębi, bo inaczej nie byłyby dla mnie interesujące. Coraz częściej, poprzez moich bohaterów i podróże w które ich zabieram, szukam sposobów eksplorowania sfery duchowej. A co do samych pomysłów… najczęściej pojawiają się na przykład podczas jazdy samochodem lub robienia sobie makijażu przed lustrem!

Zobacz także:


Fot. Lezli&Rose


Który etap pracy nad twoimi powieściami był, a który jest dla ciebie najbardziej satysfakcjonujący? Czy odczuwasz tę samą radość, widząc okładkę swojej kolejnej książki, jak wtedy, kiedy debiutowałaś?
Jest wiele satysfakcjonujących momentów. Pisanie pierwszego akapitu zawsze mnie ekscytuje, ponieważ wkraczam do nowego świata. Ukończeniu pierwszej wersji tekstu towarzyszy ulga, presja znika, a zabawa zaczyna się przy szlifowaniu i doskonaleniu powieści. Później jest to uczucie towarzyszące trzymaniu gotowej książki. A jeszcze później trzymanie książki przetłumaczonej na język obcy – polski, hiszpański czy jakikolwiek inny. Ja nadal czuję dreszczyk emocji, widząc moje książki w księgarniach. Chociaż z tym czasami może wiązać się też niepokój. Co jeśli ludzie nie kupią mojej nowej powieści? Co jeśli nie jest wystawiona na najlepszym stole? Czy księgarnia ma ją w ogóle na stanie? Myślę, że szczęście polega na skupianiu się tylko na tych dobrych rzeczach i docenianiu tego, co się ma, bez względu na wszystko.


Parafrazując tytuł twojej powieści, „Smak szczęścia”, czy wierzysz, że istnieje coś takiego jak pełnia szczęścia?
Szczęście przychodzi i odchodzi. Możesz czuć się szczęśliwy na przyjęciu, w ramionach ukochanej osoby czy w obecności swoich dzieci. Ale jeśli liczysz, że zewnętrzne czynniki cię uszczęśliwią, będziesz doświadczać tego tylko chwilami. Nieuchronnie wydarzy się coś, co sprawi, że znowu poczujesz zawód i przygnębienie. Kluczem jest znalezienie zadowolenia i radości w sobie, a nie na zewnątrz. Chodzi o poczucie spełnienia, które nie jest zależne od tego, co dzieje się na zewnątrz. To trudne do zrealizowania i o tym dużo mówią duchowi nauczyciele, jak Sadhguru i Eckhart Tolle. Sadhguru twierdzi na przykład, że pozwalanie innym ludziom decydować o tym, czy czujesz się szczęśliwy czy smutny, to najgorsza forma niewolnictwa. Więc zamiast dążyć do odnalezienia gdzieś szczęścia, lepiej jest się nim stać. Sama jestem dość radosną osobą, ale to niekończący się proces.


Jak bardzo twoje prywatne życie przeplata się z twoją fikcją? Ile postaci i historii masz jeszcze w sobie?
Tak jak wspomniałam na początku, jestem sumą swoich doświadczeń. Wszystko, co widziałam, słyszałam, oglądałam i czułam, znajduje odzwierciedlenie w moim pisaniu. Czy to świadomie, czy podświadomie. Czasami opieram postać luźno na kimś, kogo znam, innym razem czerpię z wielkiego kotła rzeczy, które przeżyłam, i kreuję postać bez myślenia o konkretnej osobie. Ale tak, wiele z mojego życia trafia do moich książek, ponieważ co innego mam do zaoferowania? Najlepsze rzeczy, które napisałam, wywodzą się bezpośrednio z moich własnych doświadczeń. Dużo pisałam o żałobie i poczuciu straty. Zanim moja siostra zmarła siedem lat temu, nie doświadczyłam śmierci bliskiej osoby na taką skalę. Oczywiście poza śmiercią dziadków i kilku znajomych. Śmierć mojej siostry była jednak inna i na pewno zmieniła sposób, w jaki o tym pisałam. Doświadczenie jest ważne. Mam bujną wyobraźnię, ale kiedy pracuję, bazując na prawdzie, mój tekst również jest prawdziwszy i jednocześnie głębszy.


Czy jest jakiś gatunek literacki, w którym chciałabyś się sprawdzić? Może pod pseudonimem?
Napisałam dwie komedie: „Flappy Entertains” i „Flappy Investigates”. Napisałam je podczas lockdownu, ponieważ chciałam sprawić przyjemność moim czytelnikom. Mimo że technicznie są to komedie, mają wiele tych samych cech co inne moje książki, tylko proporcjonalnie jest w nich więcej śmiechu niż łez! Napisałam także cztery książki dla dzieci razem z moim mężem, „The Royal Rabbits of London", co było ogromną frajdą. Więc powiedziałabym, że już trochę eksplorowałam inne gatunki. Ale na dziś raczej nie ma jakiegoś konkretnego, w którym mogłabym się odnaleźć.


Jaka jest najważniejsza zasada, której przestrzegasz w życiu? Niekoniecznie zawodowo?
Najlepszą radę dała mi moja mama. Chodzi o umiejętność wchodzenia w cudze buty. W mojej rodzinie nazywamy to POV – punktem widzenia. Jeśli pomyślisz nad tym, jak czuje się druga osoba, już zawsze będziesz traktować ludzi z szacunkiem i życzliwością. Nigdy nie wiadomo, co się dzieje w życiu innych ludzi. Jeśli ktoś ignoruje cię na ulicy, możesz uznać, że jest niegrzeczny, tymczasem może ta osoba otrzymała właśnie jakieś złe wieści i jest przygnębiona? Jej punkt widzenia jest inny. Dlatego staram się nigdy nikogo nie oceniać i podchodzić do każdego z szacunkiem i życzliwością.


Ostatnie pytanie. Czy wierzysz w szczęśliwe zakończenia?
To dobre pytanie, ponieważ musimy sobie najpierw odpowiedzieć, czym w ogóle jest szczęśliwe zakończenie? Jeśli masz na myśli, że w jakiejś powieści dwoje kochanków kończy szczęśliwie razem, to może wcale nie być szczęśliwe dla męża lub żony któregoś z bohaterów! Coś, co może dawać szczęście jednej osobie, drugiej może to szczęście zabierać. Lubię, gdy książka ma… satysfakcjonujące zakończenie. To nie znaczy, że postacie dostają to, czego chcą, raczej to, na co zasługują. Nie wszystkie moje książki kończą się pomyślnie. Niektóre mają szczęśliwe zakończenie dla jednej lub dwóch postaci, ale nie dla pozostałych. Bardzo ważna jest równowaga. Z kolei w prawdziwym prawdziwym życiu wcale nie lubię myśleć o zakończeniach. Bardziej o życiu jako podróży – w kontekście odnajdowania wewnętrznej radości. Jeśli promieniejesz szczęściem, ludzie wokół ciebie to odczują i im się to udzieli. Wysyłasz w świat małe fale, które rozchodzą się i stają coraz większe. Bo widzisz… każdy, kto czytał moje książki, wie, że nie postrzegam życia jako zamkniętej całości. Tylko nasza cielesność ma przypisany koniec.
Dziękuję za rozmowę.