Kobiety i piją i zażywają coraz więcej i w coraz bardziej niebezpieczny sposób. W Polsce na 3 mln osób z problemem alkoholowym jest 500-600 tys. kobiet. Prawdopodobnie, bo bardzo często kobiety piją w tajemnicy i nie podejmują leczenia ze strachu przed stygmatyzacją społeczną. Marta Markiewicz wyoutowała się ze swoim uzależnieniem w social mediach, bo uważała, że do zdrowienia konieczna jest identyfikacja i szczerość. Bezkompromisowo rozprawia się ze swoją historią w najnowszej książce: „Bez alko i dragów jestem nudna”. Bierze na tapet nie tylko tabu wokół używek, ale także zaburzeń odżywiania i seksualności. 

Marta Markiewicz, autorka „Bez alko i dragów jestem nudna”: „Nie chciałam robić z siebie ofiary”

Stresujesz się przed premierą książki?

Chyba nie. Wiadomo, mam obawy, jeśli chodzi o pewne opisy, które w niej zawarłam. Boję się, że ktoś nie zrozumie intencji, albo będzie próbował wykorzystać moje słowa do swoich celów. Jeśli chodzi o hejt, nadinterpretację, to długo funkcjonuję w mediach społecznościowych i jestem do tego przyzwyczajona. Ale rozważam wszystkie scenariusze, także to, że książka nie będzie miała odzewu.  

To Ci zdecydowanie nie grozi. Musiałam sobie robić przerwy podczas lektury i myślałam sobie, ale ty masz „jaja”, żeby z taką szczerością opowiedzieć swoją historię, niektóre fragmenty są naprawdę mocne.

Dobra, to teraz ja Ci zadam pytanie, o jakich fragmentach dokładnie mówisz?

Przyznajesz, że podczas aktywnego uzależnienia doprowadziłaś do śmierci swoje szczurki, piszesz o tym, jak cudem uniknęłaś gwałtu i bardzo otwarcie mówisz sferze seksualnej.

Dlaczego ja to robię? Bo po to jestem. Ktoś musi przecierać szlaki. Pierwsza była Gosia Halber, podążam za nią, ale wybrałam trochę inną drogę, bo moją tubą są social media. Jestem też asystentką zdrowienia, czyli wspieram osoby w trzeźwieniu i moją rolą jest dzielenie się doświadczeniem. Dzięki grupom samopomocowym wiem, że najważniejsze w trzeźwieniu jest stanięcie w prawdzie. Bo to szczerość sprawiła, że moje zdrowienie poszło w dobrym kierunku.

Zobacz także:

Nie chciałam robić z siebie ofiary, piszę wprawdzie na początku książki, że mam bardzo wysoką wrażliwość, co pewnie wpłynęło na moje uzależnienie i opisuję swoją relację z ojcem — alkoholikiem, ale z mojego doświadczenia wynika, że szukanie dla siebie usprawiedliwień i pudrowanie swojej historii, jeszcze nikomu nie wyszło na dobre.

Tak, ale o ile jesteśmy przyzwyczajeni do obrazów pijących, zażywających mężczyzn, którzy popełniają szereg błędów, zaniedbują swoje dzieci, dewastują życie całych rodzin, to takich postaci kobiecych w przestrzeni publicznej jest mało. Kobietom się dużo mniej wybacza, dużo mocniej stygmatyzuje.

Mnie ratuje to, że nie jestem matką. Jestem lesbijką, osobą wolną od większych zobowiązań, więc mam lepsze zaplecze, żeby o takich sprawach mówić. Picie, ćpanie, matek to tabu, widzę to na terapiach grupowych, takie kobiety nigdy się publicznie do tego nie przyznają. Matka nie ma prawa się pomylić, nie ma prawa do słabości. A facet to facet, ojciec zawsze odchodzi, kto w ogóle miał fajnego ojca? Pewnie niewiele osób. Gdybym miała dzieci, to nie wiem, czy by mnie było stać na taką odwagę.

Marta Markiewicz: „[...] od kiedy wytrzeźwiałam, mam przyjaciół, lepszy kontakt z rodziną”

Pierwszym krokiem do zmierzenia się z uzależnieniem, jest pokonanie toksycznego wstydu, który większość kobiet blokuje nawet przed pójściem na terapię.

I tutaj znowu wrócę do szczerości. Podczas terapii grupowych trzeba pisać wiele prac i moje były do bólu szczere. Gdy się czyta takie rzeczy na głos, wśród powiedzmy dziesięciu osób, i nie widzi się na ich twarzy skrzywienia, pogardy, to część tego wstydu znika.

Wstyd, to myślenie o sobie w tajemnicy, że „jestem najgorsza, najobrzydliwsza, najbrzydsza”, ale gdy się te myśli wypowie na głos, one bledną. Terapie grupowe są bardzo ważne, bo dają poczucie identyfikacji. Czujesz, że nie jesteś jedyna, nie jesteś już sama.

Wcześniej, cytując Małgorzatę Halber, uważałaś się za „najgorszego człowieka na świecie”?

Myślałam, że wszystko, co złe, jest przeze mnie. Jak się z kimś pokłóciłam, to wydawało mi się zawsze, że to moja wina, bo jestem zepsuta. A teraz potrafię spojrzeć jaśniej, na chłodno przeanalizować sytuację. Już nie cisnę w siebie, tylko się zastanawiam, czy ta osoba nie jest współwinna. A kiedyś tak nie potrafiłam. Dojście do tego zajęło mi ze cztery lata na terapii.

A czy są jakieś rzeczy z czasu twojego uzależnienia, których do tej pory nie możesz sobie wybaczyć?

Przez swoje czynne uzależnienie nie byłam w najważniejszych momentach życia moich przyjaciół. Nie byłam na ślubie i na weselu mojej przyjaciółki, Julii. Nie widziałam do tej pory jej dzieci. Nie byłam na osiemnastce innej mojej przyjaciółki, bo ona już wtedy czuła, że nie chce ze mną się zadawać. I praktycznie 90 proc. ważnych i pięknych sytuacji z życia moich przyjaciół mnie ominęło. Bardzo to przeżyłam. Dziewczyny zaczęły się do mnie odzywać, kiedy byłam już kilka lat w abstynencji i zobaczyły w social mediach moją przemianę. Tak naprawdę boję się odzywać do osób, które skrzywdziłam, bo myślę sobie, że musi na to przyjść odpowiedni moment, że te osoby muszą mieć na to przestrzeń. Na szczęście to one zrobiły ten pierwszy krok. I myślę sobie, że nadszedł czas, żeby się z nimi zobaczyć. To byłoby dla mnie coś wielkiego. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam dzieci mojej przyjaciółki, bardzo bym chciała ten stracony czas nadrobić.

Dużo miejsca w książce poświęcasz kompulsywnemu objadaniu się. Co ono ma wspólnego z uzależnieniami?

Jedzenie również może służyć do regulowania uczuć i wpływać na układ dopaminowy. Substancje psychoaktywne zmieniające świadomość robią to po prostu dużo szybciej i dużo mocniej. I dlatego ja nie poszłam do psychodietetyka, bo podskórnie czułam, że to moje objadanie się mogło wynikać z tych samych rzeczy, co stosowanie substancji. Więc gdy ja włożyłam 100 proc. w terapię uzależnień, to te zaburzenia odżywiania po prostu zniknęły.

Opisujesz zaburzenia odżywiania w mocny sposób, mówisz np. o wyjadaniu jedzenia ze śmietnika.

Mogę ludziom zaoferować tylko swoją historię. Robię to od samego początku. Teraz powstało mnóstwo kont o uzależnieniu, bo ludzie już wiedzą, że nie dostaną za to strasznych batów. Ja nie wiedziałam, czego się spodziewać, zaryzykowałam. I teraz też nie wiem, jaki będzie odzew. Mam nadzieję, że częściowo zniosę tabu wokół zaburzeń odżywiania.

Lubię wyzwania, adrenalinę, nie lubię nudy, przesuwam swoje granice, ale z dobrymi intencjami. Poza tym, od kiedy wytrzeźwiałam, mam przyjaciół, lepszy kontakt z rodziną. Zbudowałam wokół siebie mur, bardzo dużo wsparcia i wiem, że oni nie pozwolą mnie skrzywdzić.

No i przesuwasz granice w opowiadaniu o swojej seksualności. To oświadczenie, że pierwszy raz miałaś orgazm w wieku 29 lat, to jest coś bezprecedensowego. Do tego opisujesz szczegółowo, jak się uczyłaś przeżywania swojej seksualności na trzeźwo. To był ważny element twojego zdrowienia?

Dla mnie seks po substancjach był bezpłciowy, głupi, bezsensowny. Bazował na wstydzie i toksycznych emocjach. A cała zabawa zaczęła się dopiero, jak zaczęłam trzeźwieć. Początki były trudne, bo to jakby drugi raz przeżyć swój pierwszy raz. Pamiętam, jak w piątym roku zdrowienia weszłam w nowy związek. W trakcie spotkań dostawałam wyprysków na całej twarzy i dekolcie — tak silny miałam lęk przed wejściem w relację seksualną.

Jestem bardzo wdzięczna osobom, z którymi się spotykałam trzeźwym życiu, że mnie w pełni zaakceptowały i otwierały na tę seksualność. Sprawiały, że próbowałam rzeczy, na które nigdy wcześniej bym się nie odważyła.

Nagie kawy, czyli spotkania bez ubrań z przyjaciółkami, pomogły w zwalczeniu wstydu? Nie ukrywasz w książce, że miałaś duży problem z zaakceptowaniem swojego ciała. A naga kawa, to trochę taka kawa na ławę. Ale chyba bardzo w Twoim stylu?

Bo dla mnie trzeźwość to jest robienie na odwrót. Naprawianie wszystkich elementów, które nie działają. Pomyślałam sobie, skoro wstydzę się nawet przed lustrem stanąć nago, to może w takim razie rozbiorę się przed wszystkimi moimi koleżankami? To wygląda tak, że na początku rozmawiamy, każda rozbiera się w swoim tempie, niektóre się w ogóle nie wstydzą, inne wstydzą się bardzo, ale panuje życzliwa, intymna atmosfera. Najbardziej poruszające są momenty, gdy każda opowiada trudne historie związane ze swoim ciałem.

Ostatnio wyjechałam na weekend z koleżankami, które były też na jednej z Nagich Kaw i coś się między nami zmieniło, runął jakiś mur, pojawił się nowy rodzaj bliskości.

A jakie są twoje, zinternalizowane przekonania dotyczące ciała, które wyniosłaś z dzieciństwa, czy okresu dojrzewania?

Prawie przez całe życie mam poobgryzane paznokcie. I moja babcia uważała, że przez to nie będę miała przyjaciół, pracy i niczego nie osiągnę. Podpowiadała mi, co powinnam pić, jeść, żeby schudnąć. Ja już wtedy miałam zaburzenia odżywiania, byłam opuchnięta, miałam problemy z cerą, ale pewnie i bez tego miałabym kompleksy. 

Teraz w pełni akceptujesz siebie?

Jeśli jestem dla siebie dobra, to tak. Jak mam takie momenty, gdzie nie piję wody, nie uprawiam sportów, nie biorę zimnych pryszniców, to oddalam się od siebie i moja samoocena spada. Cały czas staram się zaakceptować rzeczy, których nie lubiłam nawet za dzieciaka w sobie, związane z moim ADHD.

Rozmawiałyśmy o tym seksie, a jak jest z miłością? Łatwo ci dopuścić do siebie myśl, że jesteś godna miłości?

Ciągle nad tym pracuję. A moja obecna partnerka jest warta tego, żeby nad tym pracować. Także sytuacja jest rozwojowa.