"Newsweek": Sekretarz generalny ONZ António Guterres co jakiś czas ostrzega, że grozi nam katastrofa klimatyczna i masowy exodus uchodźców. Kiedy to może nastąpić? I o jakiej skali mówimy?
Kamil Wyszkowski: Rolą ONZ jest uchronienie ludzkości przed ryzykiem kolejnych wojen, w szczególności przed wojną światową, która może przecież doprowadzić do samozagłady ludzkości. Mądre sięganie po duże słowa ma więc tutaj głęboki sens. Mamy solidną naukową podstawę do obaw. Profesor Philip Alston, specjalny sprawozdawca ONZ do spraw praw człowieka, już w 2019 r. przestrzegał, że w 2100 r. globalne migracje klimatyczne będą dotyczyć ponad 2 mld ludzi. To skala nieporównywalna z niczym innym, z czym dotąd się mierzyliśmy.
Murami na granicy nie da się tej fali zatrzymać. Trudno też założyć, że to będzie pokojowa wędrówka ludów, raczej darwinistyczna walka o przetrwanie.
– Stałocieplne ssaki, w tym homo sapiens, nie będą w stanie przetrwać na terenach, gdzie nie będzie wody. Gdy temperatura przekracza 30 st. C, spadają plony, a powyżej 35 st. C właściwie ich nie ma. Naturalną konsekwencją jest to, że najpierw ludzie uciekają z terenów rolniczych, bo nie są w stanie się wyżywić. Później z miast, bo zaczyna brakować pracy i rodzi się kryzys ekonomiczny. A wraz ze wzrostem temperatury zjawisko to staje się coraz bardziej masowe.
Pracę Alstona okrzyknięto słusznie raportem o apartheidzie klimatycznym, bo to globalne Południe będzie zmuszone ponieść 70 proc. negatywnych konsekwencji zmian klimatu. Najbardziej ucierpią państwa Azji Południowo-Wschodniej, Afryki, Bliskiego Wschodu i państwa wyspiarskie na Pacyfiku oraz Indonezja, Malezja, Tajlandia. Ale mocne uderzenie dostaną też centralne Chiny, południe Stanów Zjednoczonych z Florydą na czele, Ameryka Południowa i Środkowa.
Alston ostrzegł, że wiek XXI, w szczególności jego końcówka, może być czasem upadku humanizmu. Zawiesimy przestrzeganie Powszechnej deklaracji praw człowieka i będziemy, za przeproszeniem, strzelać do ludzi na granicach i brutalnie się mordować, by choć część populacji mogła przetrwać.
Gdy gorące Południe ruszy szukać żywności na północ, a wysuszony Wschód rozpocznie wędrówkę po wodę na zachód, to wychodzi na to, że główne szlaki migracyjne przetną się w Europie.
– Zawsze tak było, bo Europa jest połączona z kontynentem afrykańskim i azjatyckim drogą lądową i ten szlak ma się świetnie. Przecież susza, która wybuchła w Afryce Północnej w 2006 r., i trwa do dzisiaj, przyczyniła się w 2011 r. do masowych protestów, które okrzyknęliśmy Arabską Wiosną, czasem obalania lokalnych dyktatorów przez społeczeństwa zdesperowane z powodu braku perspektyw. Chwilę później wybuchły wojny w Syrii i Iraku, powstało tak zwane Państwo Islamskie i w końcówce 2014 r. Europę zaczął ogarniać kryzys migracyjny.
I spowodował potężny kryzys polityczny w Unii, choć liczba migrantów była drobniutką częścią fali, którą zapowiada Alston.
– Z ówczesnych 5 mln migrantów 3,7 mln zostało niejako skoszarowanych w Turcji na podstawie umowy UE z prezydentem Erdoğanem. W zamian za 3 mld euro rocznie miał on przetrzymać uchodźców w obozach na swoim terytorium. Spora część organizacji praw człowieka kwestionowała tę umowę, nazywając ją brudnym kompromisem. Jakieś 1,5 mln ludzi dotarło do Europy, powodując olbrzymie napięcia i przy okazji dając zarobić zorganizowanym grupom przestępczym.
W Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, gdzie będzie największy problem ze wzrostem temperatur, żyje dziś 480 mln ludzi. Do 2100 r. nie mniej niż 1/3 z nich wyruszy na północ.
Pytanie, jak przywódcy Europy przygotują się na przybycie ponad 150 mln migrantów? Czy jakoś zaplanujemy i zadbamy o to, żeby te osoby w sposób pokojowy i bezpieczny do nas dotarły i asymilowały się z kulturą europejską? Czy może jednak będziemy się grodzić i do tych ludzi strzelać?
Efektem ubocznym Arabskiej Wiosny było zniszczenie libijskiego programu nawadniania rozległych terenów. Podobnie stało się w Syrii i Iraku.
– Z tego samego powodu spalił też na panewce genialny plan prezydenta Sarkozy’ego. Chciał stworzyć w krajach Afryki Północnej, które były koloniami francuskimi, sieć elektrowni słonecznych, które przesyłałyby energię kablem położonym przez Cieśninę Gibraltarską do Europy. Arabska Wiosna tak zdestabilizowała cały region, że tylko w Maroku udało się zbudować elektrownię słoneczną.
Pozytywnym przykładem była dyplomacja wodna uprawiana przez Izrael, który stworzył instalacje odsalania wody z Morza Czerwonego i zaopatrywał w nią wojujące z nim kiedyś Jordanię, Egipt oraz Autonomię Palestyńską. Wybuch konfliktu w Strefie Gazy został sprowokowany przez tych wszystkich, którzy nie chcieli stabilizacji między Izraelem a sąsiadami. W dużej mierze na tym opiera się dramat tego regionu świata. Trwają tam od dekad wojny zastępcze prowadzone przez mocarstwa. Wojna w Syrii jest tego znakomitym przykładem.
To najbardziej zapalne miejsce na świecie, jeśli chodzi o wodę?
– Najbardziej zapalnym miejscem jest Kaszmir, o który walczą na śmierć i życie Indie i Pakistan, dwa atomowe państwa. Brak wody z Kaszmiru to jest de facto szach-mat dla Indii, które mają najgłębszy kryzys wodny na świecie. Są zależne od monsunu, a pora monsunowa z roku na rok jest coraz bardziej nieregularna.
Poważnym problemem jest też podnoszenie się poziomu mórz i oceanów. Stolicę Indonezji trzeba przenieść na północną wyspę Borneo, bo nie da się utrzymać jej portu. A to po Tokio druga najbardziej ludna aglomeracja licząca grubo ponad 10 mln mieszkańców.
Nowego miejsca do życia szybko muszą dla siebie szukać mieszkańcy Polinezji Francuskiej, Wysp Salomona czy ludność Kiribati, która zamieszkuje 23 malutkie wyspy na Pacyfiku. Przesyłanie żywności na środek oceanu byłoby szalenie drogie, mają więc sobie kupić kawałek gruntu w Indonezji za pieniądze, które przekażą Kiribatyjczykom bogate państwa.
Ale zagrożone zalaniem są też Amsterdam, Londyn, Floryda, 80 proc. gdańskiej starówki. Półwysep Hel w perspektywie kilku dekad stanie się archipelagiem, pod wodą znikną Chałupy czy Łeba. Gdynia i Sopot powinny swoje inwestycje podnosić mniej więcej o metr, a Gdańsk zainstalować tzw. wrota, które chroniłyby wejście do portu przed cofką wód Bałtyku.
Nie słychać dyskusji na ten temat.
– Niespecjalnie. Gdy jeszcze żył prezydent Adamowicz, zorganizowaliśmy spotkanie z władzami Trójmiasta, marszałkiem województwa pomorskiego oraz Instytutem Oceanologii PAN, żeby naukowcy pokazali politykom proces podnoszenia się wód. Pamiętam, jak zatroskany marszałek Struk pytał ówczesnego dyrektora departamentu strategii urzędu marszałkowskiego Radomira Matczaka: "Panie Radomirze, co pan na to? Czy czasem nasz port nie jest zbudowany za nisko?". Jest za nisko, bo nikt o tym nie pomyślał podczas planowania inwestycji.
Dialog na styku nauka-władza jest słaby, większość polityków, zwłaszcza tych bardziej konserwatywnych, uważa, że zmiana klimatu jest jakimś wymysłem. Niektórzy uważają, że wiedzą lepiej od naukowców.
Sposoby zaradzenia zamianom klimatycznym od lat leżą na stole, ale nawet przywódcy świata tysiącami zlatujący się na kolejne szczyty klimatyczne nie potrafią z nich skorzystać. W Glasgow przed dwoma laty mieli przegłosować zakończenie wydobycia węgla. Nie udało się też rok potem w Szarm el-Szejk. A w tym roku świat obiegła wypowiedź Sułtana Al Dżabera, przewodniczącego konferencji klimatycznej COP28 w Dubaju: "Nie ma dowodów naukowych wskazujących, że rezygnacja z paliw kopalnych jest konieczna, by ograniczyć globalne ocieplenie do 1,5 st. C".
– Zdążyłem się przyzwyczaić, że krytycy szczytów klimatycznych podają ślad węglowy, który generują przybywający uczestnicy, i wtedy kończy się dyskusja. Ale ślad węglowy COP w Dubaju jest porównywalny do pięciu-sześciu koncertów wybranej na człowieka roku przez tygodnik "Time" amerykańskiej piosenkarki Tylor Swift. A przecież chyba warto utrzymywać mechanizm uzgodniony pomiędzy wszystkimi 193 państwami, które są w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ?
Dzięki temu, że tegoroczny szczyt odbywał się w Dubaju, poznaliśmy perspektywę kraju, który opiera się na wydobyciu ropy i musi się przestawić, by od niej odejść i kompletnie inaczej zbudować swoje wpływy do budżetu. Zjednoczone Emiraty Arabskie mają już 25 proc. energii z energetyki jądrowej i ambitnie planują całkowite odejście od paliw kopalnych w perspektywie najbliższych lat. Trzeba trzymać za to kciuki.
COP28 nie pozostawił złudzeń. Kończy się era kopalin w historii cywilizacji. Jeśli wyobrazimy sobie globalne gniazdko elektryczne, to 81 proc. energii z tego gniazdka mamy obecnie dzięki spalaniu ropy, węgla i gazu, niecałe 12 proc. zapewniają odnawiane źródła energii, a 7 proc. energetyka jądrowa. Powinniśmy odwrócić te proporcje. Pilnie potrzebujemy 80 proc. z OZE, od 10 do 15 proc. z energetyki jądrowej, a śladowe 5 proc. z paliw kopalnych, i to tylko tam, gdzie nie da się ich niczym zastąpić.
Potrzeba na to gigantycznych funduszy.
– Nie mniej niż 380 mld dol. powinno popłynąć od bogatej Północy do biednego Południa, żeby sfinansować tę klimatyczną rewolucję przemysłową w państwach, których na to nie stać. Oczywiście bogata Północ musi w tym czasie równolegle reformować swoje gospodarki, realizując w USA plan Joe Bidena oparty na wielkich inwestycjach w infrastrukturę i model energetyki rozproszonej, w Chinach plan prezydenta Xi Jinpinga, który rozbudowuje energetykę jądrową, fotowoltaikę i energię pozyskiwaną z wiatru, a w Unii Europejskiej ambitny program ograniczenia emisji i transformacji energetycznej zwany Fit For 55.
W Europie sporo udało się osiągnąć. Wprowadziliśmy w 2005 r. system handlu emisjami CO2, w uporządkowany sposób wciągnęliśmy niedawno sektor prywatny do polityki klimatycznej, nakazując mierzenie śladu węglowego oraz nakładając odpowiedzialność za redukcję emisji gazów cieplarnianych, czyli dwutlenku węgla, metanu i podtlenku azotu. Od niedawna rady nadzorcze i zarządy firm biorą za to odpowiedzialność karną i cywilną.
Czy jako ludzkość płyniemy wolniej naszym Titanikiem? Kilka lat temu powiedział pan, że na górnym pokładzie w pierwszej klasie bawi się elita 47 najbardziej rozwiniętych państw, a pod pokładem w klasie II i III cicho siedzi blisko 150 biedniejszych państw. Na razie wszyscy płyną bezpiecznie, choć wiedzą, że hukną w górę lodową i tylko niewielka część pierwszej klasy będzie w stanie się uratować.
– Na górnym pokładzie nic się nie zmieniło. Te 47 państw nadal absolutnie świetnie się bawi. Na wszystko nas stać – na konsumpcję rozpasaną, na fast fashion, na Netflixa, mamy przepełnioną lodówkę i wywalamy z niej ciągle produkty, które się popsuły. Z tej wygody i dobrobytu mamy już problem z otyłością i chorobami cywilizacyjnymi.
Kłopot polega na tym, że ze względu na zmiany klimatu na pokładzie numer II i III jest coraz gorzej. I nim Titanic huknie w górę lodową, pasażerowie z dolnych pokładów wedrą się na górę i zrealizują czarną wizję prof. Alstona. Wtedy zafundujemy sobie wojny klimatyczne także na górnym pokładzie i zniszczenia na niespotykaną skalę. Do tej opowieści o Titanicu można będzie dodać autonomiczne roboty, które będą strzelać do ludzi z dolnego pokładu, żeby ci na górze nie ubrudzili sobie rąk krwią. Może się tak zdarzyć już w 2040 lub 2050 r., jeśli nie będziemy potrafili rozwiązać problemu Lampedusy czy granicy polsko-białoruskiej. Ostatecznie, jeśli sytuacja wymknie nam się spod kontroli i wybuchnie konflikt globalny, to w górę lodową huknie wrak z niedobitkami ludzkości i nawet nie będzie szans na spuszczenie szalup ratunkowych. To jest absolutnie straszna wizja, której nie chciałbym nigdy dożyć.
Syta i bogata Północ emituje najwięcej CO2 – na Amerykanina przypada 15 ton dwutlenku węgla rocznie, na Polaka 9 ton – i domaga się, by to biedne Południe, w imię ratowania świata, ograniczyło swoje apetyty na telewizory i klimatyzatory, choć na jednego Hindusa przypada 1,4 tony CO2.
– Za 27 proc. emisji CO2 odpowiadają Chiny, Amerykanie za 15 proc., Europa z Wielką Brytanią – 10 proc., Indie prawie 7 proc. Ale ta statystyka wygląda kompletnie inaczej, jeśli porównamy, kto od początku rewolucji przemysłowej, czyli od 1750 r., wyemitował najwięcej. To o tyle istotne, że CO2 nie znika magicznie w przyrodzie, tylko raz wytworzony nawet za czasów Napoleona czy Hitlera wciąż pozostaje w atmosferze. Za blisko połowę globalnej emisji dwutlenku węgla odpowiadają Stany Zjednoczone (25 proc.) i Europa (22 proc.). Indie zaledwie 3 proc. Jak ma więc wyglądać rozmowa z premierem Indii Modim na klimatycznym szczycie? Przestań rozwijać swój kraj? Przecież to byłaby niemoralna propozycja, bo on historycznie prawie nic nie uzyskał dla swojego narodu, nie miał szansy wzbogacić się na kolonializmie, bo zamiast rabować kraje globalnego Południa, sam był obrabowywany i dziś ma biedne społeczeństwo, które aspiruje do jakości życia Polaka, Niemca czy Amerykanina.
Dlatego Modi na szczycie w Glasgow powiedział bogatej Północy: jeżeli chcecie, żebym nie emitował CO2 i osiągnął neutralność klimatyczną przed 2070 r., to nam zapłaćcie.
I państwa bogatej Północy zamilkły, nikt nie podniósł ręki i nie zaoferował pieniędzy na transformację energetyczną w Indiach.
W Szarm el-Szejk przed rokiem utworzono tzw. fundusz Loss and Damage na finansowanie transformacji energetycznej biednego Południa. Warto przypomnieć, że został on zapowiedziany 13 lat wcześniej. A w tym roku w Dubaju rozpoczęto rozmowy o zasileniu tego funduszu znacznymi kwotami.
W każdym kraju budżety są napięte. Jeśli politycy mieliby wybór, czy dołożyć do tego funduszu, czy zrezygnować ze zwiększenia 500+ do 800+ lub ograniczyć wydatki na zbrojenia, to decyzja jest oczywista.
– W zeszłym roku na zbrojenie wydaliśmy jako ludzkość 2 bln 340 mld dol., 15 proc. tej kwoty wystarczyłoby, żeby rozwiązać problem energii z zielonych źródeł dla krajów biednego Południa. To jest tak proste, ale z powodu agresywnej postawy w szczególności Rosji my się po prostu wszyscy zaczęliśmy bać. I ze strachu się zbroimy, i nikt nie dyskutuje, czy mamy mieć te wszystkie zamówione przez ministra Błaszczaka czołgi Abrams. Co najwyżej pojawiają się nieśmiałe postulaty, że trzeba rozważyć bardziej ambitne podejście do sfinansowania transformacji energetycznej w Polsce. Jako bogate państwo sfinansować transformację energetyczną w Ukrainie i powiedzmy kilkunastu państw afrykańskich, co uczyniłoby świat bezpieczniejszym, ale już wyobrażam sobie kolejnych posłów Braunów, którzy ruszają z gaśnicą na proponującego to premiera Tuska.
Według Instytutu Badań nad Pokojem na świecie toczą się 33 wojny. Jeśli chcemy je wygasić i uniknąć następnych, musimy powstrzymać osoby myślące podobnie do Grzegorza Brauna przed sięganiem po populizm i strach.
Jeśli kraje bogatej Północy skupią się tylko na zbrojeniach i nie wygospodarują pieniędzy na to, żeby przeciwdziałać nadciągającej wędrówce ludów, wtedy konflikty na granicach będą tylko kwestią czasu.
– Pewne światełko nadziei w tunelu dają naukowcy. W Dubaju pokazali imponujące postępy w zakresie energetyki jądrowej, świetnie się udają testy SMR-ów, czyli niedużych reaktorów modułowych III generacji. Chińczycy chcą zbudować 109 nowych reaktorów jądrowych, żeby wytworzyć u siebie tyle energii, ile wytwarza obecnie cały świat w 480 czynnych obecnie reaktorach atomowych. Jeżeli jeszcze dodatkowo wymyślą swoje sztuczne słońce, czyli odtworzą reakcję termojądrową, która zachodzi na słońcu, to rozwiążemy problem energetyki na świecie.
Międzynarodowa Agencja Morska pokazała w Dubaju statki o napędzie wodorowym, Japonia statki elektryczne wspomagane potężnymi żaglami, NASA prototypy samolotów wodorowo-elektrycznych o zasięgu międzykontynentalnym.
Prezydent Brazylii Da Silva mianował ministrem środowiska aktywistkę klimatyczną i jej plany są rewolucyjne – zapowiedziała zalesianie terenów po lasach deszczowych wyciętych pod uprawę palmy i soi oraz przywrócenie na tych terenach puszczy amazońskiej do rozmiarów sprzed 100 lat. Są już na to pieniądze.
To jedno wolne miejsce przy naszych wigilijnych stołach dla nieoczekiwanego przybysza będzie wyglądać jak kosmiczny żart. Jak zadbać, żeby mieszkańcy Południa zostali u siebie?
– Musimy im stworzyć możliwość przetrwania, choćby wychwytując nadmiarowe ilości dwutlenku węgla z atmosfery. To się da zrobić. Słynny odkurzacz Orka zainstalowany na Islandii niewielkim wysiłkiem energetycznym wciąga powietrze, wychwytuje dwutlenek węgla i magazynuje go w skałach. Gdybyśmy mieli więcej tego typu urządzeń i ograniczyli zużycie paliw kopalnych, zastępując je zieloną czystą energią, moglibyśmy jeszcze uniknąć biblijnej wędrówki ludów.
Musimy sobie włączyć najwyższy poziom empatii – tę międzypokoleniową. Żeby troszczyć się o swoje prawnuki, które nigdy nas mogą nie poznać ani uścisnąć ręki w podziękowaniu, że dziś zrobiliśmy to, co należy. Inaczej wszystko może nam się wymknąć spod kontroli i będziemy mieć świat jak w filmie "Mad Max". Wtedy nasze prawnuki będą nas przeklinać.
UN Global Compact Network Poland to polski oddział największej inicjatywy ONZ skupiającej zrównoważony biznes. Koordynuje współpracę z sektorem prywatnym, miastami, administracją publiczną, sektorem nauki oraz organizacjami pozarządowymi.