PiS ma nowy problem, który w obecnej sytuacji w partii może okazać się kroplą przepełniającą czarę goryczy. A posłowie po tym, co wydarzyło się w Małopolsce, wiedzą, że mogą pozwolić sobie na szantaż.
PiS samo wpakowało się w kolejne kłopoty. Do laski marszałkowskiej trafił złożony przez posłów PiS, Konfederacji i Kukiz'15 projekt ustawy o ochronie zwierząt. Prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu bardzo zależy na tym, żeby rozwiązania doprowadzające do zamknięcia hodowli zwierząt na futra w Polsce, weszły wreszcie w życie.
Zły czas
Kłopot stanowi zawarty w ustawie 15-letni okres przejściowy. Chodzi o to, żeby nie można było otwierać nowych hodowli, a prowadzący taką działalność mieli czas na jej likwidację i przebranżowienie - właśnie te 15 lat. Cały projekt to zaledwie trzy artykuły. PSL chciałby do tego dołożyć także zakaz importu, ale w PiS nie ma w tej sprawie jedności. Projekt podpisało tylko 15 posłów partii. W dodatku kilku z Suwerennej Polski.
– Jakbyśmy się cofnęli w czasie. Jakby nikt nie wyciągnął wniosków z awantury o tzw. piątkę dla zwierząt. Mamy bardzo różne poglądy w tej sprawie, a teraz nie jest dobry czas na eksponowanie różnic – mówi mi poseł PiS.
Piątka dla zwierząt to był jeden z pierwszych przykładów tego, że słowo prezesa Kaczyńskiego w PiS nie jest już dogmatem. Kaczyński był pierwszym posłem, który podpisał się pod projektem, a w efekcie parlamentarnych zawirowań, buntów i zawieszeń ustawa skończyła w koszu.
40 posłów PiS powiedziało "nie" dla ochrony zwierząt. Wśród nich ówczesny minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. Teraz jest podobnie.
– Oni [posłowie, którzy podpisali się pod projektem – red.] znów spotkali się ze Szczepanem Wójcikiem od norek, znów dali się w coś wkręcić i będą tego bronić jak niepodległości – narzeka nasz rozmówca, który cztery lata temu głosował za tzw. piątką dla zwierząt. – Nie mamy w tym żadnego politycznego interesu, jest jedynie ryzyko, że znowu coś pójdzie nie tak.
Król norek
Wójcik to jeden z najbardziej znanych hodowców norek w Polsce. To jego lobbing sprawił, że sprawa piątki dla zwierząt utknęła. Również jego działania stały za odwołaniem ze stanowiska ministra rolnictwa Grzegorza Pudy. Wójcik brał także pieniądze z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska na edukację ekologiczną. W sumie przez trzy lata – jak ujawniła "Gazeta Wyborcza" – jego fundacje wzięły na to 5 mln zł. Ale to nie koniec powiązań Wójcika. W jego fundacji doradzało aż siedmiu polityków PiS, w tym byli ministrowie rolnictwa jak np. Krzysztof Jurgiel, czy poseł od najsłynniejszego traktora w Polsce Norbert Kaczmarczyk.
Wójcik był też jednym z organizatorów przedwyborczych demonstracji rolników w Warszawie i Brukseli. I to on miał stać za wprowadzeniem do Sejmu rolników, okupujących gmach.
Jednak jego interesy sięgają dużo dalej. Frontstory.pl opisało historię rosyjskich biznesów Wójcika, który w 2021 r. zainteresował się futrami ze wschodu. Zaczął inwestować w Rosji, bo rosyjskie władze – w przeciwieństwie do krajów zachodu – dotują hodowlę norek na futra. Zatrudnia m.in. współpracownika posła Jarosława Sachajki, który – tak się składa – jest autorem projektu wydłużającego możliwość hodowli norek do 15 lat. Złożony w Sejmie projekt Koalicji Obywatelskiej przewidywał tylko pięć lat na zamknięcie hodowli i wypłacenie odszkodowań. Ale pojawił się Wójcik.
– Wie pani doskonale, że my nie chcemy mieć z tym nic wspólnego i prezes na pewno ani się z Wójcikiem nie spotyka, ani nie ma żadnych interesów, ale co mamy teraz zrobić? – rozkłada ręce mój rozmówca.
Politycy PiS kombinują
Rzeczywiście można zrobić niewiele, bo ten bardzo krótki projekt – zaledwie trzy artykuły, mieszczące się na jednej stronie – został złożony w złym dla partii czasie. Po pierwsze już parę tygodni temu Jan Krzysztof Ardanowski, podpisany pod projektem były minister rolnictwa, ogłosił, że zamierza budować w Sejmie nowe ugrupowanie, a nawet klub. Uważa, że Kaczyński stracił posłuch i nie wie, co dla partii dobre. – Jeżeli nie będzie uderzenia się w piersi i rozliczenia tego, co się wydarzyło, a również zaplanowania zmian personalnych, to PiS "popłynie", z PiS–u nic nie zostanie – mówił niedawno Aradnowski. Mimo tych oświadczeń wciąż jest posłem PiS. Teraz jednak nadarza się doskonała okazja, żeby z kilkom politykami porozmawiać o potencjalnych sojuszach.
Pod projektem podpisanych jest 15 posłów PiS, to akurat tyle, ile potrzeba do budowy nowego sejmowego koła. Tu jednak leży kolejny problem. Wydarzenia w Małopolsce sprawiły, że w PiS zrobiła się przestrzeń "do negocjacji z prezesem". Co prawda te negocjacje bardziej wyglądają jak szantaż, ale w ostatecznym rozrachunku liczy się efekt.
– Już wewnątrz partii widać, co się dzieje. Słychać nawet w żartach głosy, że można iść "drogą krakowską", że skoro zbuntowani radni mają tam teraz całą władzę, to może tak trzeba pogrywać. Stało się dokładnie to, przed czym wszyscy ostrzegaliśmy – denerwuje się mój rozmówca.
Można sobie wyobrazić, że niektórzy politycy PiS zaczynają kombinować, że nawet coś tak niewinnie wyglądającego, jak trzy artykuły ustawy da im pole do twardych rozmów z kierownictwem. W sytuacji rozedrgania, w jakiej znajduje się Zjednoczona Prawica, odejście nawet kilku posłów byłoby prawdziwą bombą i mogło spowodować efekt domina.