Nadmiar myśli w głowie
- Aneta Korycińska, Baba od polskiego, autorka książki "Radio w mojej głowie. Opowieści o ADHD"
Kiedy usłyszałam diagnozę w wieku 33 lat, poczułam niesamowitą ulgę, popłakałam się ze szczęścia, że w końcu wiem, co mi jest. Skąd się biorą myśli samobójcze, kolejne depresje, skoro prowadzę dość szczęśliwe życie. Dlaczego nie mam kontaktu ze swoim ciałem, nie umiem odczytywać sygnałów, kiedy jest zmęczone i trzeba się zatrzymać. Zrozumiałam, że ADHD w moim przypadku to nadmiar myśli w głowie, a nie nadmierna ruchliwość.
U dziewczynek dużo rzadziej diagnozuje się ADHD w dzieciństwie, bo społecznie jesteśmy tresowane do bycia grzecznymi: musisz być zaradna, nie możesz się wygłupiać, bujać na krześle, chodzić po drzewach… Więc byłam grzeczna, pilna, latami maskowałam kolejnymi olimpiadami wulkan energii, który we mnie siedział. Szybko się rozpraszałam, więc jeszcze więcej się uczyłam, żeby nie czuć wstydu, że czuję się inna. Potem, w dorosłości, pojawiała się nadmierna kontrola i punktualność – zamiast się spóźnić, jestem kilka godzin za wcześnie. Zamiast opłacać rachunki, kiedy przyjdzie na to czas, robię to natychmiast; żeby nie czuć wstydu, że zgubiłam ładowarkę, mam ich kilka. Jest we mnie podwójność, jakbym żyła ze swoim sobowtórem i nigdy nie wiedziała, który rano wstanie.
Tyle że nadmiar emocji kończy się samookaleczaniem, uzależnieniem. To historia bardzo wielu kobiet.
Jako ADHD-ówka nie jestem łatwą osobą do życia. Dosłownie zapominam o bliskich mi osobach, bo w głowie się zajmuję czymś innym, wchodzę w niekontrolowany hiperfokus. Napisanie kolejnego opracowania "Pana Tadeusza" jest ważniejsze niż spędzenie czasu z partnerem. Zapominam utrzymywać relacje nawet z bliskimi mi ludźmi. Żyję w przekonaniu, że mam z kimś superkontakt, a później sprawdzam, że nie widzieliśmy się pięć lat. Dopiero po diagnozie zdecydowałam się na dziecko. Wcześniej myślałam, że choruję na depresję, nie chciałam, żeby dziecko ją po mnie odziedziczyło. Kiedy już córka pojawiła się na świecie, długo miałam trudność, żeby posiedzieć z nią i nic nie robić. Niby byłam z nią, ale tak naprawdę uciekałam myślami gdzie indziej. Teraz jest trochę lepiej, bo weszła w wiek, w którym można się razem bawić. Ale ciągle muszę bardzo uważać, żeby się nie rozpraszać.
Na wszystko mam systemy, dzięki którym mogę przetrwać: segregatory, koszulki, szufladki, foldery, naklejki. Mam dwa domowe kalendarze: w Google i wielki na drzwiach. Bez nich bym nie przetrwała. Ale i tak moim życiem rządzi wstyd. Z ADHD wiąże się też obawa, że uznają mnie za nieprofesjonalną, bo chociaż mam kilka fakultetów i jestem bardzo dobrą nauczycielką, to wciąż mylę Witolda z Wiktorem, zdarzają mi się literówki.
Diagnoza była ulgą, ale też żałobą. Miałam poczucie straconego czasu, dzieciństwa, że moje życie mogłoby wyglądać trochę inaczej, może by było mniej rozpaczy, gdybym wcześniej nauczyła się radzić sobie z emocjami. Może życie by bolało trochę mniej.
Jakby traktor po mnie przejechał
- Mikołaj Roznerski, aktor
Kiedyś zostawiłem samochód w myjni, która jest w pobliżu mojego domu. Czekając, odebrałem telefon, który tak mnie rozproszył, że poszedłem do domu na piechotę. Kilka godzin później zbieram się do pracy na plan filmowy, wychodzę na ulicę, a auta nie ma. Zgłosiłem kradzież. Przyjeżdżają policjanci, pytają, gdzie kluczyki. No właśnie, gdzie? Chyba ukradli mi samochód z kluczykami. Wtedy dzwoni telefon z myjni, że mogę odebrać…
Takich historii miałem na pęczki. Motor myśli w mojej głowie sprawia, że odjeżdżam ze stacji benzynowej, nie płacąc, zostawiam portfel na dachu samochodu, mam oddzwonić do kogoś za godzinę, a robię to za trzy dni.
Ciągle mylę terminy i wciąż ktoś ma do mnie pretensje. Kiedyś tydzień przed spektaklem okazało się, że tego samego dnia mam grać w Poznaniu i w Warszawie, trzeba było to odkręcać. Innym razem się nie udało i musiałem zapłacić za spektakl, który nie mógł się odbyć, bo w tym czasie grałem gdzie indziej. Na szczęście nigdy w życiu nie zapomniałem, że mam spektakl wieczorem. Chociaż nie… Była jednak taka sytuacja. W któryś piątek uświadomiłem sobie, że mam cały dzień wolny. Nie dowierzałem, ale się ucieszyłem. Poszedłem do kina. Właśnie wyłączałem telefon przed seansem, kiedy dzwoni inspicjentka z Teatru 6. Piętro. "Cześć, Mikołaj, gdzie jesteś?". "A gdzie mam być?". "No w teatrze, za 15 minut zaczynamy spektakl".
W końcu podczas terapii usłyszałem sugestię: a może by pan się zbadał na ADHD? Właściwie nie zdziwiłem się, że diagnoza wyszła pozytywna. Próbowałem brać lekarstwa, świat po nich wydawał mi się niezwykle ostry, zieleń aż bolała. Ale zjazd, jaki zaliczałem, kiedy tabletka kończyła działanie, był nie do przejścia. Wybrałem metodę trenowania uważności. Staram się skupiać na rozmowie, od razu po niej zapisywać termin, który ustalam. Zanim zasnę, potrzebuję co najmniej godziny, żeby się uspokoić. Medytuję, słucham spokojnej, relaksującej muzyki.
Zauważyłem, że wykańczają mnie spotkania w dużym gronie. Moje myśli plus opowieści innych sprawiały, że wracałem do domu i czułem się, jakby po mnie przejechał traktor, z łbem jak kalafior. Miałem ochotę wsadzić tę głowę do garnka i ją ugotować. Wiem, że bywanie na eventach czy premierach to część mojej pracy, ale przed wyjściem staję przed lustrem i mówię: "Mikołaj, godzina, parę wywiadów, kilka rozmów i wracasz do domu".
Choć to też nie jest takie proste. Mieszkam na trzecim piętrze, ale nieraz tak się zamyślę, że przechodzę na piąte. Ale nie uważam swojego ADHD za przekleństwo, potrafię się już do niego przyznać. Są też plusy, owszem, nie potrafię ustać w miejscu, wyzwaniem są monologi, w których nie mogę się ruszać. Ale jak czasami muszę nauczyć się szybko tekstu, to dzięki chodzeniu mogę zapamiętać kartkę A4 tekstu w kilka minut. A moje ADHD czyni mnie człowiekiem wrażliwym na świat.
Wciąż widzę szafę babci
- Joanna Szczepkowska, aktorka
Od razu zastrzegam, że nie mam żadnej profesjonalnej diagnozy, jakie dzisiaj się robi. Jestem natomiast od lat zafascynowana tym zjawiskiem i wiedzę o nim traktuję jak swego rodzaju misję. 13 lat temu napisałam sztukę "ADHD i inne cudowne zjawiska", którą gramy do dzisiaj. Moja bohaterka ma dać naukowy wykład na temat ADHD u dorosłych, ale sama ma ADHD, więc wszystko zamienia się w jeden wielki, malowniczy chaos.
Po każdym spektaklu podchodzi do mnie ktoś z widowni. Jedni mówią spokojnie: to przedstawienie o mnie, ale są też osoby zapłakane, na granicy omdlenia albo euforii, że mogły na scenie zobaczyć to, co same przeżywają na co dzień. Potem często przyprowadzają swoich bliskich, żeby oni też zobaczyli, zrozumieli.
To się zaczęło, kiedy w Polsce mało było znane zjawisko ADHD nawet u dzieci, nie mówiąc o dorosłych. Ja po prostu obserwowałam pewne zachowania u babki i matki i zaczęło mnie to fascynować. Nigdy nie zapomnę szafy mojej babki. Całe jej mieszkanie lśniło od czystości, a ten mebel był zawsze pilnie przez nią strzeżony, nie można było zaglądać do środka. Któregoś dnia nagle otworzyły się drzwi i wypadło mnóstwo skłębionych ubrań. Pamiętam jej przerażenie, jakby ktoś odkrył skrzętnie skrywaną tajemnicę. Obie, mimo całej swojej zaradności w wielu dziedzinach, bywały umęczone ciągłym gubieniem, szukaniem, zapominaniem, gromadzeniem rzeczy. U mnie to trochę inaczej wyglądało, bo w odróżnieniu od nich mam zawód i praca wymusza systematyczność. Zauważyłam jednak, że mogę się skupić tylko wtedy, kiedy coś mnie interesuje, natomiast w sprawach przyziemnych bywam rozkojarzona. Kiedy zaczęłam to wszystko obserwować, odwiedzałam psychologów. Nie wiedzieli, co mnie do nich sprowadza.
"Świetnie daje sobie pani radę, zapamiętuje pani setki stron tekstu, prowadzi pani dom, wychowuje dzieci...".
Kiedy kolejny raz usłyszałam to samo, powiedziałam: "Proszę obejrzeć moje kalendarzyki z ostatnich 10 lat". Psycholog je otworzył i pobladł. To były czyste kartki, z pojedynczymi, nieczytelnymi zapisami może raz w miesiącu.
"To jak pani funkcjonuje?".
"Wszystko mam w głowie, bo nawet nie pamiętam, jak wygląda mój kalendarz, nie widzę go, choćbym 10 razy na niego patrzyła. To nie przeszkadza tak bardzo, nie spóźniam się nigdzie, mam po prostu dobrze wytrenowaną pamięć".
W ogóle zawsze dobrze funkcjonowałam, tylko miałam na to swoje sposoby. Pewnego dnia trafiłam na książkę "Jak żyć z ADHD" Edwarda M. Hallowella i Johna J. Rateya. Zrozumiałam wtedy, że ADHD nie musi objawiać się nadpobudliwością psychoruchową. Taka osoba może się zamyślać albo trwać w różnych "zawieszeniach". W dużym stopniu przypominało to moją naturę i właśnie wtedy zaczęłam się tym interesować. Napisałam felieton pod tytułem "Uwaga" i zostałam dosłownie zalana listami. Okazało się, że dorośli ludzie zmagający się z tym zespołem cech są pozbawieni pomocy, czują się samotni i często nie wiedzą, że takich jak oni jest wielu. Zaczęłam się z nimi spotykać, słuchać historii zabawnych i wstrząsających. Nawiasem mówiąc, w życiu z ADHD bardzo istotne jest poczucie humoru. Dotyczy to też rodzin i otoczenia. Najpierw chciałam napisać książkę, która pozwoliłaby lepiej zrozumieć ludziom z ADHD samych siebie, a potem doszłam do wniosku, że chaos, jaki generują, bywa malowniczy i nadaje się na scenę. Nie uciekam od cierpień, jakich można doznawać, ale moja bohaterka lubi ten rodzaj bólu istnienia. I ja ją bardzo dobrze rozumiem.
Byłam nieznośna
- Marta Lempart, działaczka społeczna
W ostatnie święta Bożego Narodzenia miałam jechać z Warszawy do Wrocławia. Zabierałam dwa psy, więc wcześniej kupiłam bilety. Już siedziałam w wagonie, wszystko wydawało się ogarnięte, tylko słyszę głos konduktorki: witamy w pociągu do Krakowa. Okazało się, że byłam na dobrym peronie, ale wsiadłam nie do tego pociągu. Wysiadłam w Krakowie, stamtąd pojechałam do Katowic, ale stamtąd już pociągu do Wrocławia nie było. Ojciec musiał jechać po mnie samochodem. Zresztą nie pierwszy raz ratował mnie z podobnej sytuacji. Kiedy opowiedziałam to mojej terapeutce, wysłała mnie do psychiatry. W połowie stycznia miałam już diagnozę: ADHD.
Czy poczułam ulgę, żal, że tak późno? Nie. Po prostu przyjęłam to do wiadomości, przecież wiedziałam, że od lat funkcjonuję w chaosie. Moje współpracowniczki wiedzą, że nie można mi dawać żadnych oryginałów dokumentów, bo zawsze je zgubię, a potem jeszcze się wyprę, że w ogóle widziałam je na oczy. I będę przekonana, że mówię prawdę. Mam taką gonitwę myśli, że nie jestem w stanie skojarzyć, że skoro lecę gdzieś w poniedziałek rano, to materiały z biura muszę zabrać w piątek. Kalendarz to katastrofa. Zdarzyło mi się umówić na spotkania w dwóch miejscach w Europie na ten sam dzień. Na szczęście jedno z nich było online. Właściwie funkcjonuję dzięki bliskim mi, wyrozumiałym osobom. Traktują mnie jak zagubionego misia, którym trzeba się opiekować. Ale wiem, że bardzo często narażam swoje współpracowniczki na stres, bo mnóstwo rzeczy robię na ostatnią chwilę.
Ale są też plusy ADHD. Jestem mistrzynią świata w zarządzaniu kryzysowym. Kiedy komuś naprawdę ciężko, wkraczam cała na biało. Załatwiam sprawy, które dla innych są poza zasięgiem. Wtedy nie znam słów: nie da się. Dzięki ADHD bywałam megawydajna w pracy. Stawałam się robotem, maszyną, która w jednej sekundzie potrafiła przerzucać uwagę z jednej sprawy na drugą. Pewnie dlatego mam zdiagnozowany pracoholizm, potrafiłam się zapracować prawie na śmierć.
Od stycznia biorę lekarstwa. Czy one zmieniły moje zachowania? Nadal się spóźniam, mam dwie osoby od pilnowania kalendarza, nie umiem realistycznie zaplanować dnia. Ale czuję, że w środku mniej mnie już telepie, mniej się męczę ze sobą, mniej się nudzę. Kiedyś nie byłam w stanie przeczytać e-maila do końca, po paru zdaniach już fizycznie miałam dość. Byłam ciągle poirytowana. Stale mówiłam: do brzegu! Teraz jestem w stanie przeczytać i napisać e-maila do początku do końca bez załatwiania siedmiu innych spraw równocześnie. Po lekach więcej rzeczy robię od początku do końca, choć mam wrażenie, że moja wydajność w pracy spadła.
Kiedyś w swoich związkach byłam nieznośna. Umawiałam się z partnerką na wolną sobotę, odpoczynek, a kończyło się tym, że cały dzień załatwiałam coś obcej osobie albo umawiałam się na jakieś spotkania z przyjaciółmi. Ciągle słyszałam: tego jest za dużo, tak nie da się żyć. A mi wciąż było za mało. Jeszcze dwa lata temu na spotkaniu z przyjaciółmi musiałam wszystko kontrolować i słyszeć: ktoś nie ma gdzie usiąść, już to załatwiam, gdzie powiesić płaszcz – podpowiadam. Każde pytanie było zaproszeniem do znalezienia rozwiązania. Dzisiaj trochę mi to przeszło.
Najgorszy pracownik na świecie
- Ziemowit Szczerek, pisarz
Byłem nastolatkiem, kiedy wciągnąłem kreskę amfetaminy, i to był pierwszy moment, kiedy spłynął na mnie spokój. Moje życie, które dotychczas przypominało chaos, nabrało racjonalności, nagle wszystko stało się jasne, rozumiałem, co ludzie do mnie mówią, że dotychczas tematy uznawane przeze mnie za idiotyczne, jak piłka nożna czy podatki, są ciekawe. Podzieliłem się tą informacją z moim ówczesnym psychiatrą. Powiedział mi, że lekarstwa działające nieco podobnie jak amfetamina na osoby z ADHD wpływają odwrotnie niż na resztę ludzi: uspokajają, wyciszają, pozwalają się skupić, i może bym zdecydował się na badanie pod tym kątem.
Moje życie wtedy przypominało koszmar. Czułem się upośledzony, trudność sprawiały mi relacje z ludźmi, odczytywanie ich intencji i emocji, niemożność doprowadzenia swoich planów do realizacji. Z zawodu jestem prawnikiem, moim pierwszym poważnym zajęciem była praca w urzędzie patentowym. Dzięki znajomości języków i wykształceniu wydawało się, że mogę tam pracować do końca życia, nic mi nie zagrażało. Ale nie rozumiałem sensu działania tego urzędu, zadawałem niewygodne pytania, kwestionowałem opinie przełożonych. I zostałem wyrzucony z hukiem. Byłem najgorszym pracownikiem na świecie.
Nie potrafiłem funkcjonować jak inni, nie mogłem poradzić sobie ze sobą. W końcu poszedłem do lekarza, który zdiagnozował ADHD. Zacząłem brać lekarstwa. I wtedy okazało się, że pewne objawy mogą przynajmniej złagodzić. Bo usunąć ich do końca się nie udaje, ale potrafię dzięki tym lekarstwom przynajmniej ogarniać siebie i rzeczywistość do tego stopnia, że jestem w stanie korzystać z talentów, które mam.
Robię notatki, prowadzę kalendarz, wpisuję spotkania, zamówienia… Ale to chyba każdy z nas robi. Natomiast z czasem nauczyłem się robić rzeczy po swojemu, nawet jeśli są wbrew konwencjonalnym zasadom. Na przykład języków obcych uczę się, słuchając, a do gramatyki zaglądam, jak już potrafię w nich mówić. Każdy nauczyciel postawiłby za to dwóję. Przestałem tak cisnąć sam siebie, zrozumiałem, że to nie ja jestem problemem, tylko jakaś część mnie, nad którą nie mam kontroli.