Przyszłość związków partnerskich w Polsce zależy od Pauliny Kosiniak-Kamysz.
"Premier Donald Tusk przekonuje, że związki partnerskie zasługują na poważną debatę. Przyznaje jednak, że brak jednomyślności w tej sprawie. Premier uważa, że obowiązujące ustawodawstwo nie odpowiada rzeczywistości społecznej, że związki partnerskie to fakt społeczny i trzeba to uwzględnić". To cytat z wypowiedzi Tuska sprzed ponad dekady, gdy jego koalicja z PSL po raz pierwszy zmagała się z projektami dotyczącymi związków partnerskich. Wszystkie trafiły do kosza, bo opór był zbyt duży – chodziło nie tylko o tradycyjnie kościelne PSL, ale także silną wówczas frakcję konserwatywną wewnątrz PO.
Minęły całe lata, Tusk zdążył wyjechać z Polski do Unii i wrócić, zdążyła się mocno zlaicyzować Platforma, a "fakt społeczny" uwzględniony nie został.
W kampanii przed wyborami w 2023 r. Tusk obiecał środowiskom LGBT, że tym razem to już na pewno. Minęło pół roku i mimo wielu zapowiedzi projekt nie jest jeszcze uzgodniony wewnątrz koalicji.
Ministra ds. równego statusu Katarzyna Kotula (Lewica) chce pójść na całość. W jej wersji związki partnerskie – które będą mogły zawierać pary jednopłciowe, ale też kobiety z mężczyznami – praktycznie niczym nie różnią się od małżeństw cywilnych. Widziałem tę ustawę, choć część polityków koalicji wciąż twierdzi, że to nieistniejące widmo. Są tam m.in.: uroczystość ślubna i rejestracja związku w urzędzie stanu cywilnego, zmiana nazwiska, wspólnota majątkowa, dziedziczenie, prawo do informacji medycznej, przysposobienie dzieci (czyli uznanie przez partnera za własne biologicznych dzieci jego partnera) czy piecza zastępcza (czasowe zastępowanie rodzica w opiece nad dzieckiem).
O ile Platforma przez lata poważnie światopoglądowo się zmieniła, to PSL – niezbyt. Dlatego ludowcy twardo walczą – nie chcą się zgodzić na ustawę "maksimum" Kotuli. Żeby było zabawniej, najbardziej konserwatywni posłowie PSL to dawni politycy PO, którzy rozstali się z partią, gdy dokonała zwrotu na lewo, tacy jak Ireneusz Raś czy Marek Biernacki.
Jest na to szansa, pod warunkiem że Kotula zaakceptuje zmiany, o które poprosił szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz. Chodzi o rezygnację z uroczystości w USC (Kosiniak wolałby, żeby związki były zawierane u notariusza). Szef PSL nie chce się też zgodzić na przyjmowanie nazwiska partnera i żadną formę przysposobienia czy pieczy nad dziećmi. WKK jest ultrakonserwatywny i długo nie chciał słyszeć o związkach partnerskich. Szczególną traumę miał po eurowyborach w 2019 r., gdy PSL wystartowało na jednych listach wraz z Platformą i Lewicą. PiS rozpętało wówczas kampanię wymierzoną w mniejszości LGBT, szczególnie intensywnie atakując Kosiniaka za to, że związał się z liberałami i lewicą, czyli z formacjami wspierającymi związki partnerskie. "Tęczowy Władek" – to było jedno z grzeczniejszych określeń, które miały pozbawić Kosiniaka wiarygodności na wciąż konserwatywnej wsi.
O ile Platforma przez lata poważnie światopoglądowo się zmieniła, to PSL – niezbyt.
Ale powoli Kosiniak dojrzewa do poparcia związków, w czym kluczową rolę odgrywa jego żona Paulina, która ma bardzo liberalne poglądy i duży wpływ na męża. "Moje pokolenie 30-latków nie rozumie sporu o związki partnerskie. Państwo jest od tego, żeby ułatwiać nam życie, a nie utrudniać. Jeśli para żyje ze sobą 50 lat, to dlaczego nie mają po sobie dziedziczyć?" – mówiła cztery lata temu, gdy mąż kandydował na prezydenta.
Kosiniak jest skłonny poprzeć ustawę w wersji minimum, aby jak najmniej ludowców zagłosowało przeciw. Zdaje sobie sprawę, że dla ok. 10 posłów PSL żadna zmiana nie jest akceptowalna. Ale nie są oni w stanie wraz z PiS i Konfederacją zablokować ustawy. Z obozu prezydenta i z Konfederacji dobiegają głosy, że gdyby jeszcze przyciąć przywileje i nazwać to ustawą o statusie osoby najbliższej, to być może nawet część prawicy poparłaby takie prawo. Tyle że ustawa o statusie mogłaby obejmować też obcych sobie ludzi, np. samotnych sąsiadów, którzy sobie nawzajem pomagają życiowo.
Panuje przekonanie, że największym przeciwnikiem związków partnerskich jest Andrzej Duda, który poprzez swych współpracowników wysyła sygnały, że ustawy Kotuli nigdy nie podpisze. Duda to jednak nie problem — odejdzie za rok.
Większy kłopot to minister finansów Andrzej Domański. Ustawa o związkach partnerskich daje ponad 2 mln ludzi przywileje podatkowe, a państwowa sakiewka świeci pustkami.