Majki jest zawsze uśmiechnięty. Kiedy tylko widzi człowieka, otwiera swoją rudą paszczę i się cieszy. Ma sześć lat, trochę przypomina amstafa. Nigdy nie miał prawdziwego domu. Fakt, kiedyś potrafił rozrabiać, do schroniska przywiozły go dwa patrole interwencyjne.
Ale się zmienił.
Wolontariuszka Hania Paczkowska pracuje z nim od trzech lat. – Mnie to niesamowicie ładuje emocjonalnie, kiedy widzę, jakie zrobił postępy – mówi. Bo najpierw spacery z Majkim przypominały cross fit, a teraz to inny świat. – Jest już gotowy, żeby pojechać do swojego domu. Cieszy się na mój widok jak wariat. Gdybym do niego nie przyjechała w ten dziki upał, toby nie wyszedł na spacer. A tak ma chociaż godzinę szczęścia, może sobie wyjść, popływać w kanałku, przejść się, rozprostować kości. Może dostać smaczka i być podrapanym.
W schronisku Majki podupadł na zdrowiu i się postarzał. Nigdy nikt po niego nie zadzwonił, może to przez mało spektakularną urodę. – On nie lubi innych psów, a mieszka tu z ponad 600 psami. Ta godzina ciszy poza schroniskiem to dla niego jedyny czas, kiedy jest szczęśliwy.
I
Agnieszka Pinkiewicz jest dyrektorką schroniska Na Paluchu od października. Wcześniej była związana z fundacją Zwierzokracja. – Bardzo się cieszyliśmy, że pani Pinkiewicz przychodzi do schroniska – mówi Agata Malarska, wolontariuszka, do niedawna przedstawicielka wolontariuszy w miejskiej radzie dialogu społecznego. – Miała nasze zaufanie jako osoba ze środowiska prozwierzęcego. Sądziliśmy, że ma empatię dla zwierząt i wiedzę, jak powinien funkcjonować urząd.
– Nie mieliśmy wielkiego szczęścia do dyrektorów – dodaje Hania Paczkowska. – Poprzedni dyrektor nie był bardzo związany ze światem zwierzęcym. Czekaliśmy na panią Pinkiewicz z entuzjazmem.
– Niestety, w pierwszej kolejności zablokowała nabór do wolontariatu – mówi Agata Malarska. – Nikt nam o tym nie powiedział. Zgodnie z regulaminem nabór jest ciągły, wolontariusze są bardzo potrzebni. Pani dyrektor podawała różne powody. Raz mówiła, że chce zlikwidować "martwe dusze", czyli tych, którzy od dawna już nie bywają w schronisku. Innym razem, że miasto prowadzi kontrolę, że jest jakieś postępowanie prokuratorskie. Te powody były bardzo niejasne. My, jako przedstawicielki wolontariatu w radzie dialogu społecznego, przekonywałyśmy, że to zły moment na zamykanie naboru.
– Pani dyrektor nawet się nie przedstawiła wolontariuszom – dodaje Hania Paczkowska. – Szybko okazało się, że nie lubi odpowiadać na pytania, przestała się z nami spotykać. Obrażała się, oskarżała nas, że ją hejtujemy. Pytaliśmy, kiedy coś zostanie zrobione w schronisku. Nie odpowiadała. Ostatecznie nabór do wolontariatu wrócił bez wyjaśnienia, dlaczego go przez te kilka miesięcy nie było. A my w schronisku stoimy wolontariatem, potrzebujemy ludzi.
W końcu wolontariusze napisali skargę do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Podpisało ją 300 z ponad 400 czynnych wolontariuszy.
– Prezydent zareagował?
– Na razie nie. Powiedział tylko, że się wsłuchuje w głos wolontariuszy. A nasz głos jest taki: zarzucamy pani dyrektor chaos komunikacyjny, nieodpowiadanie na e-maile, zniszczenie promocji schroniska, zepsucie systemu opieki behawioralnej, stworzenie koszmarnej atmosfery. Kilka osób odeszło z pracy. Odeszły dziewczyny, które prowadziły wcześniej działania promocyjne schroniska, działały w mediach społecznościowych, m.in. przy akcji "Adoptuj warszawiaka", którą pani dyrektor najpierw chciała całkiem zlikwidować, a potem ograniczyła.
– Był Warszawski Dzień Zwierząt – opowiada Hania Paczkowska. W ramach tego dnia wolontariusze z Palucha prowadzą akcję "Adoptuj warszawiaka". Zabierają psy autobusami do miasta, żeby mieszkańcy mogli je poznać. Przy okazji wolontariusze postanowili zaprotestować przeciw nowej dyrekcji. – Włożyliśmy żółte koszulki z napisem "Jesteśmy głosem zwierząt". A z przodu: "Stop niszczeniu standardów na Paluchu". Pani dyrektor wpadła w szał, jak to zobaczyła. Zatrzymała autobusy, które dowoziły wolontariuszy i psy, powiedziała, że nikt w tej koszulce nie wyjedzie. Wezwała patrol interwencyjny, rosłych panów, którzy mieli przy sobie broń i pilnowali, żeby nikt w tej koszulce nie wyszedł z psem ze schroniska. Doszło do szarpaniny. Pani dyrektor patrzyła, jak ochroniarze szarpią się z wolontariuszkami.
II
"Głos wolontariuszy został wysłuchany" – czytam w e-mailu z wydziału prasowego Biura Ochrony Środowiska warszawskiego ratusza. "Ich postulaty oraz wyniki kontroli przeprowadzonej w schronisku na Paluchu stanowią podstawę do zmian, które wprowadza obecnie dyrekcja placówki. Zwiększone zostały środki na opiekę behawioralną, a w najbliższych miesiącach – zgodnie z decyzją prezydenta – dodatkowo zwiększony zostanie również budżet schroniska. Platformą do rozmów i porozumienia w kwestii dalszego rozwoju placówki jest rada dialogu społecznego".
– Konflikty na Paluchu zdarzały się od lat – mówi Magdalena Młochowska, dyrektorka koordynatorka do spraw Zielonej Warszawy. – Prowadzimy dialog, sprawy poruszane przez wolontariuszy zostały uwzględnione. Realizujemy akcję "Adoptuj warszawiaka", przekazaliśmy dodatkowe pieniądze na wsparcie behawioralne. Szkolenia dla wolontariuszy i pracowników zaczną się najpewniej już w wakacje. Podstawowe rzeczy zgłaszane przez wolontariuszy są realizowane.
– Czyli to już? Koniec sporu na Paluchu?
– Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że problem jest trochę szerszy. Super, jeśli możemy rozmawiać, kłócić się, a na końcu wypracowywać konsensus. Źle, kiedy to się przenosi do mediów. Konflikty z dyrekcją to żadna nowość, z poprzednimi dyrektorami było to samo.
– Niektórzy wolontariusze obawiają się, że schronisko będzie ich chciało wyrzucić. Całkiem pozbyć się wolontariatu lub go ograniczyć.
– Nie. Nigdy w życiu. Wolontariusze są bardzo alarmistyczni. Mieliśmy historię z jedną wolontariuszką, z którą rozwiązaliśmy umowę. Na 900 osób.
– Wolontariusze mówią, że jest ich ponad 400.
– OK, ponad 400. Reszta to martwe dusze. Chcemy mieć profesjonalną grupę wolontariuszy. Nie róbmy sztucznie za dużej grupy. Jeśli ktoś ma być wolontariuszem, powinien być określoną liczbę godzin w schronisku. Teraz nabór do wolontariatu jest ciągły, przyjmujemy każdego. Wielu przychodzi dwa, trzy razy. A pracowników mamy 60. Ta grupa powinna być bardziej proporcjonalna.
– To znaczy jaka?
– Nie wiem. Jeśli mamy 400 wolontariuszy, a jedną panią dyrektor, to ona nie ma możliwości być z każdym w codziennym kontakcie.
– Wolontariusze mają żal do pani dyrektor Pinkiewicz, że wezwała ochronę i zamknęła ich w schronisku w dzień akcji "Adoptuj warszawiaka". Nie pozwalała wychodzić w koszulkach z hasłami protestu. Była szarpanina.
– Jest mi smutno, że rzeczy takie jak "Adoptuj warszawiaka" wykorzystuje się do protestów. Wtedy ta akcja przestaje mieć sens. Natomiast przyznaję: z naszej strony to była przesadzona reakcja. Pewnie powinniśmy po prostu nie reagować, przyjąć to do wiadomości.
– Pani dyrektor Pinkiewicz dobrze pracuje?
– Pracuje bardzo dużo, żeby poprawić sytuację schroniska. Wiele rzeczy już zrealizowała, świetnie widzi, co jeszcze trzeba zrobić. Widzi też rzeczy, które zgłaszają wolontariusze. Przyznaję – jest kwestia komunikacji. Pracujemy nad tym, jak to usprawnić. Nie pomaga nam hejt, który wylewa się w sieci. To bardzo trudna praca, pełna emocji, wszyscy są zaangażowani w ochronę zwierząt. Nie powinniśmy narzekać na osobę, tylko na problem do rozwiązania. Media nie są najlepszym miejscem do rozwiązywania problemów.
– Ale są od tego, żeby się przyglądać instytucjom publicznym.
– Dlatego z panem rozmawiam. Ale to nie uspokaja nastrojów.
Zarzucamy pani dyrektor chaos komunikacyjny, zniszczenie promocji schroniska, zepsucie systemu opieki behawioralnej, stworzenie koszmarnej atmosfery – Hania Paczkowska, wolontariuszka
III
– Mam wrażenie, że ratusz próbuje udawać, że nie ma konfliktu – mówi Tomasz Sybilski, radny Warszawy. – Powołano nową radę dialogu społecznego i jest oczekiwanie, że tam wszystko zostanie wyjaśnione. Czy to wystarczy? Były bardzo duże emocje, pewnie dalej są. Czy rada to załatwi? Do zeszłej kadencji byłem członkiem tej rady, tam wbrew nazwie dialogu nie było za dużo. Wolontariusze mówili o problemach, pani dyrektor milczała. Ratusz i pani dyrektor uznali, że jeśli jest rada, to już wystarczy. Ja wiem, że nie wystarczy. Dialog powinien być w schronisku między dyrekcją a wolontariuszami. Tego nie ma.
– Prezydent nie widzi, że to jest także jego problem? Przecież wystarczyłoby, żeby schronisko kwitło, pan prezydent by czasem przyjechał, zrobił sobie zdjęcie, zadbał i gotowy materiał na przyszłoroczną kampanię.
– Prezydentowi to jest chyba przedstawiane nie tak, jak powinno. Chyba sobie nie zdaje sprawy. Delegował panią dyrektor koordynator do tego zadania. Nie wiem, co ze spraw schroniska do niego dociera. Dostał zapewnienie, że rada dialogu ten konflikt wygasi i już.
– Jak to się skończy?
– Nie jestem optymistą. Chciałbym, żeby dialog był, ale to nie wolontariusze nie chcą rozmawiać.
IV
Patrycja Jarosz pracowała w dziale promocji na Paluchu. Odeszła razem z koleżanką z działu. – Powodem była działalność pani dyrektor, atmosfera, jaka zapanowała w schronisku. Zmiany, które się zaczęły, a w których nie chciałam brać udziału. Miałyśmy z panią dyrektor jedną rozmowę. Powiedziała, że odtąd wszystko ma być inaczej. Wszystko, co zrobiłyśmy do tej pory, było złe. Że akcja "Adoptuj warszawiaka" to nie jest dobry marketing. Pracowałam na Paluchu przez siedem lat i nagle się dowiedziałam, że odtąd nie mam decyzyjności nawet w błahych sprawach. Wszystko musi przechodzić przez panią dyrektor. Jako dział promocji dostałyśmy zakaz rozmawiania z mediami. Po tylu latach podważono wszelkie nasze kompetencje. Na Paluchu często pojawiały się media, ktoś dzwonił, że będzie za pół godziny, mówiłyśmy: OK. Uważałyśmy, że to jest korzyść dla schroniska. Tak już nie może być. Jeśli ktoś chce przyjechać, musi przejść przez procedurę, która sparaliżowała naszą pracę. Będzie musiał wysłać pismo, my przekazujemy je do prawniczki, do specjalisty od RODO, będą przygotowywane umowy, jakie materiały, jak będą wyglądały, jak schronisko będzie pokazywane. Miałam wrażenie, że pani dyrektor nie ma do nas zaufania i nie interesuje jej nasze zdanie. Różne konflikty były na przestrzeni lat, ale takich rzeczy nie pamiętam. Tak strasznej atmosfery nie było. Nikt dotąd nie miał takiej potrzeby kontrolowania wszystkiego.
– Pani dyrektor kocha władzę – słyszę od wolontariusza pracującego w schronisku od kilku lat. – Kocha rządzić i kontrolować. Nic nie może się dziać bez jej wiedzy. Postanowiła, że sobie tu zrobi własne królestwo i brutalnie o to walczy.
V
Sławomir Prochocki był wolontariuszem na Paluchu przez siedem lat, dziś pracuje w innych schroniskach, zajmuje się agresywnymi psami.
– Społeczność wolontariacka jest trudna – przyznaje. – Trzeba umieć się z nią komunikować. Poprzedni dyrektor to umiał. Pani dyrektor Pinkiewicz tego nie ma. Całkowity brak chęci komunikacji. Dyrektor Strzelczyk nie dążył do otwartego konfliktu, potrafił się wycofywać z różnych pomysłów, rozmawiał. Pani Pinkiewicz poszła na wojnę, co jest błędem. Wystarczy odrobina dobrej woli i trochę organizacji i to by pięknie zadziałało.
W schronisku plotkuje się, że dyrektor Pinkiewicz rozważała wyrzucenie większości wolontariuszy, podobno sprawdzała, ilu pracowników schronisko musiałoby zatrudnić. Miasto zaprzecza, że pojawiły się takie pomysły.
– Co by schronisko zrobiło, gdyby nie było wolontariuszy? – pytam Agatę Malarską.
– Jest za mało pracowników. To jest bardzo ciężka praca, słabo płatna. Wymagająca mocnej kondycji psychicznej, a także fizycznej. Schronisko potrzebowałoby trzy razy więcej pracowników, żeby realizować choćby minimum tego, co jest potrzebne. Przeliczyłyśmy na pieniądze, ile warta jest praca wolontariuszy. Wyszło kilka milionów złotych rocznie. Myślę, że to jest duża oszczędność dla miasta. Nie wyobrażam sobie schroniska bez wolontariuszy, chyba że zostaną zatrudnieni nowi pracownicy. Bardzo, bardzo wielu pracowników.
VI
– Dlaczego zostaje się wolontariuszką w schronisku? – pytam Hanię Paczkowską.
– Z miłości do zwierząt.
– To jest chyba niełatwe? Emocjonalnie.
– Nie jest łatwe. Przychodzę do tego mojego Majkiego, widzę, jak się cieszy na mój widok. Jak jego życie na chwilę staje się choć trochę szczęśliwe. Potem mnie odprowadza smutnym spojrzeniem. Nie jestem w stanie dać mu więcej. To jest bardzo trudne.
– Płakać się chce, ale jakbym bez przerwy płakała, tobym nic nie zrobiła. A ja tu jestem, żeby pomagać zwierzętom. Ja jestem zadaniowa – dodaje Agata Malarska. – To, co robi miasto, czyli szkalowanie nas publicznie, sugerowanie, że defraudujemy pieniądze ze zbiórek, to jest obrzydliwe. Wypracowujemy grubo ponad 4 mln rocznie. Boję się, że to wszystko odbije się na zwierzętach. A tylko o ich dobro powinno chodzić.
– Jest jeszcze możliwe, żebyście się dogadali?
– To nie jest kwestia dogadania się ze sobą. To nie jest tak, że mamy jakieś ambicje i chcemy je przeforsować. Decyzje pani dyrektor odbijają się źle na zwierzętach. Jeśli będą decyzje dobre dla zwierząt, to nie będziemy nic mówić. Wśród nas jest wiele osób, które robią to od lat. Użyczamy naszych kompetencji schronisku za darmo. Rozumiemy, że schronisko może chcieć z tej pomocy zrezygnować, ale liczymy, że będzie działało dla dobra zwierząt. Ja mogę pojechać pomagać do innego miejsca.