Przez blisko 40 lat głównie w telewizji zajmowałem się niewykrytymi zbrodniami. Przedstawiłem ponad 3 tys. takich spraw, a dzięki informacjom od telewidzów udało się rozwiązać ich blisko pół tysiąca. Mimo upływu lat większość z nich pamiętam. Ale są też takie, które wciąż dokuczają, bo choć wielokrotnie do nich powracałem, sprawcy do dziś są na wolności i uniknęli kary. Wśród spraw, które nie dają mi spokoju, jest jedna szczególna – tajemnicze zniknięcie byłej dziennikarki TVP Barbary Chrzczonowicz, przed wieloma laty mojej dziewczyny z czasów studenckich.
Szybki start w dorosłość
Basię poznałem, zanim jeszcze trafiłem do telewizji. Nigdy w życiu nie spotkałem dziewczyny o takiej energii, wiedzy i kreatywności. Była córką pary znanych łódzkich naukowców. Jej ojciec, prof. Stanisław Chrzczonowicz, był słynnym chemikiem, specjalistą od polimerów (m.in. twórcą podręcznika). Wykładał na Politechnice Łódzkiej, podobnie jak jego żona. Chrzczonowiczowie z córką jedynaczką mieszkali przy ul. Kilińskiego w Łodzi, na skrzyżowaniu z Tuwima, w modernistycznej kamienicy z lat 30. XX w. o niezwykłej historii. Przed wojną wybudował ją bogaty Żyd, przemysłowiec. Po wojnie komunistyczne władze początkowo przekazały ją na siedzibę dowódcy II Armii Wojska Polskiego Karola Świerczewskiego. Generał długo tu nie pomieszkał, ale za to w mieszkaniu pozostawił... kochankę. Później władze miasta przekazały kamienicę Politechnice Łódzkiej na mieszkania dla kadry profesorskiej. Mieszkały tu tuzy łódzkiej nauki. Między innymi właśnie Chrzczonowiczowie.
Los sprawił, że Barbara jako 16-latka i uczennica III LO w Łodzi straciła w ciągu pół roku oboje rodziców. Od tej pory "Baśkiem", bo tak ją nazywano, przez jakiś czas opiekowała się ciotka mieszkająca w tym samym budynku, w klatce obok. Po maturze Barbara studiowała na Uniwersytecie Łódzkim, równoległe anglistykę i rusycystykę. Była niezwykle aktywna w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Z ramienia związku była łódzką radną. Ale w tamtym czasie była przede wszystkim znana w środowisku kultury jako jedna z głównych animatorek znanych w Polsce Łódzkich Spotkań Teatralnych. Baśka szybko musiała się usamodzielnić. Na trzecim roku studiów wyszła za mąż, ale bardzo szybko to małżeństwo się wypaliło i Basia rzuciła męża.
Baśkę poznałem tuż po liceum. Była dziewczyną mojego kumpla. Nie odbiłem jej koledze. Nasz trwający ponad dwa lata związek rozpoczął się z jej inicjatywy. Kiedy w 1970 r. nie dostałem się na studia i trafiłem do wojska w Goleniowie, miłość wygasła. W końcu to było 500 km od Łodzi.
Utracona telewizja
Po studiach Baśka rozpoczęła karierę jako dziennikarka w TVP. Zawsze o tym marzyła. Od tej pory w zasadzie nie utrzymywałem z nią kontaktów i nigdy jej nie spotkałem. Baśka przepracowała w telewizji kilka lat. I dziennikarką była znakomitą. Do pracy przychodziła z psem – dobermanką Agatą, a kiedy psina odeszła, koledzy z telewizji podarowali jej wielorasowca, którego nazwała Misiek. Pamiętam do dziś, jak zobaczyłem Baśkę po latach właśnie w telewizji, w głównym wydaniu "Dziennika", kiedy stała na jakiejś wielkiej koparce i relacjonowała coś na żywo. Przez kilka minut bez żadnych notatek. Wtedy budowano największą w Polsce kopalnię węgla brunatnego – Bełchatów. Jej niezłomność, ciekawość świata, znakomite wykształcenie mogły zaprowadzić ją na szczyty. Ale zniknęła z telewizji podczas stanu wojennego i nigdy już do niej nie wróciła. O ironio, kilka miesięcy po wyrzuceniu Baśki z telewizji ja wylądowałem w tej firmie, choć właściwie nigdy wcześniej nie planowałem pracy w mediach.
W latach 80. Baśka stała się aktywną działaczką Solidarności, co kosztowało ją utratę pracy. W grudniu 1981 r. nie została pozytywnie zweryfikowana. Bezrobotnej pomogli trochę znajomi. Pracowała m.in. na Politechnice Łódzkiej, redagując tamtejszą gazetkę. Ale głównym źródłem utrzymania były korepetycje z angielskiego. Udzielała ich między innymi dziecku Adama Antczaka, ówczesnego rzecznika prasowego łódzkiej milicji. Często popadała w depresję, nie mogąc powrócić do ukochanej pracy w telewizji. Nie stroniła od alkoholu.
W 1986 r. niespodziewanie wyszła za mąż. Barbara Szymańska-Chrzczonowicz – takie nazwisko przyjęła po ślubie, który zaskoczył wszystkich jej bliskich. Ponoć Marka, kandydata na męża, poznała miesiąc przed życiową decyzją. Z wykształcenia był chemikiem, ale nie pamiętam, gdzie pracował. Trwające zaledwie kilka miesięcy małżeństwo nie układało się najlepiej. Sąsiedzi wspominają częste awantury. Ostatnią odnotowano w milicyjnych aktach wieczorem 16 grudnia 1986 r., około godziny 18. Baśka wróciła z parku ze spaceru z ukochanymi psami. I wtedy poszło ponoć o owe zwierzęta: "że brudzą, że kosztują, że przeszkadzają". Od tej pory wszelki ślad po Barbarze zaginął.
Porzucone psy i maluch
Pierwszy jej nieobecność zauważył wspomniany milicjant Adam Antczak, bo Baśka nie zjawiła się na korepetycjach u niego w domu. Mieszkał w klatce obok, więc odwiedził mieszkanie Baśki, gdzie od męża dowiedział się, że małżonka wyjechała do koleżanki do Warszawy. Antczak był bardzo zdziwiony, bo widział w mieszkaniu psy, bez których Baśka nigdzie się nie ruszała. Na podwórku stał jej maluch, którym zawsze jeździła. Zniknięcie Baśki zaniepokoiło też ciotkę, ale uspokojona przez męża, który twierdził, że jest w Warszawie, nie podnosiła larum. Dopiero po trzech miesiącach zgłosiła zaginięcie Barbary Szymańskiej-Chrzczonowicz w komendzie milicji.
Zaniepokojona przyjaciółka Baśki, Grażyna, wybrała się do Łodzi. Nie uwierzyła, kiedy Marek, mąż Baśki, powiedział, że zostawiła go dla innego. Nie zabrała przecież ukochanych psów. Kiedy Grażyna zaczęła przyciskać Marka, ten zrobił się opryskliwy i właściwie wyrzucił ją z mieszkania
Rozpoczęły się rutynowe działania. Sąsiedzi niewiele wnieśli do sprawy, poza informacją o grudniowej awanturze i maluchu Barbary wyjeżdżającym około godziny 4.00 rano. Przesłuchiwany mąż potwierdził rodzinną sprzeczkę, a co do malucha, twierdził, że to on wyjechał autem, żeby stanąć w kolejce po reglamentowaną benzynę. Milicji nie zdziwił fakt, że małżonek nigdy wcześniej nie zasiadł za kierownicą tego auta. Zajmujący się tą sprawą Dzielnicowy Urząd Spraw Wewnętrznych Łódź Śródmieście, za pośrednictwem TVP i lokalnej prasy, przekazał komunikat ze zdjęciem zaginionej. Właściwie po tych publikacjach nie było żadnych informacji.
Zająłem się tą sprawą w telewizyjnym "Magazynie Kryminalnym 997". Mąż Basi nie chciał ze mną rozmawiać. Dwa razy wyrzucił mnie z klatki kamienicy przy Kilińskiego. Stojącym na podwórku pomarańczowym fiatem 126p (numery LTE 49 50 pamiętam do dziś) nigdy później się nie interesował. Rdzewiejące auto rozkradziono.
Nadkomisarz Adam Antczak świetnie znał Basię. – Mieszkaliśmy w bliskim sąsiedztwie. Niedługo przed zaginięciem była w moim mieszkaniu, udzielała dziecku lekcji angielskiego. To było podstawą jej utrzymania – wspomina. – Bardzo lubiły ją dzieci. Była niezwykle energiczna, czyniła plany nie tylko dalekosiężne, ale i na najbliższe dni. Dlatego jej zniknięcie było tak dziwne. Gdyby miała jechać do Warszawy, na pewno odwołałaby lekcję. No i te psy, które zostawiła. Ale z drugiej strony, jako policjant spotkałem się z takimi sprawami, których ludzki rozum nie jest w stanie ogarnąć. Tutaj mogą być różne wersje, ale główna musi być według mnie tragiczna.
Mąż ucieka do Meksyku
Zajmujący się tą sprawą milicjant Andrzej Skubała z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi opowiada: – Skupiliśmy się na dwóch wersjach. Pierwsza: zaginięcie mogło mieć związek z czynem przestępczym. Druga to zdarzające się sytuacje porzucenia bliskich. Na pewno nie opuściła legalnie granic kraju. 16 grudnia, według słów męża, opuściła dom i udała się w nieustalonym kierunku. Jak twierdził mąż, po dwóch dniach... wróciła. Następnie mąż widział ślady jej obecności w domu w styczniu 1987 r. W lutym rzekomo telefonowała, że jest w Warszawie w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Relacji męża nigdy nigdzie nie potwierdzono – wyjaśnia Skubała.
Przez lata porównywano wszelkie n/n zwłoki znalezione w Polsce. Bez rezultatów. Sąsiedzi pytani przeze mnie po latach o Baśkę twierdzili, że nie żyje, bo przecież by się odezwała.
Bodaj pięć lat po zaginięciu Baśki, kiedy to milicja stała się już policją, mój program razem z oficerami śledczymi miał wykonać wspólną akcję. Początkiem miała być wizyta ekipy TVP u męża Baśki. Ten tradycyjnie nas nie wpuścił i zniknął. Tak wspomina tamte działania ówczesny rzecznik prasowy łódzkiej policji Jarosław Berger: – Po jakimś czasie zatrzymano męża, ale przesłuchanie nic nie przyniosło. Poza tym małżonek, uzyskawszy paszport, uciekł w końcu do Meksyku, a stamtąd ponoć przez zieloną granicę dostał się do USA z serdeczną przyjaciółką zaginionej żony. Podejrzewam zabójstwo w afekcie.
Jakiś czas później dowiedziałem się, że ponoć Szymański nie żyje – miał zginąć w wypadku samochodowym na terenie Meksyku. Ale najważniejsze są fakty ustalone przez policję po zaginięciu Barbary. Otóż jej drugi mąż, mając 15 lat, zamordował w afekcie ojca. Dostał wyrok – osiem lat więzienia – ale wyszedł po odbyciu połowy kary. Niestety, o tej historii na pewno nie wiedziała Barbara Szymańska-Chrzczonowicz.
Przyjaciółka podejrzewa najgorsze
Najbardziej szokujące w tej sprawie jest to, o czym dowiedziałem się niedawno: że dopiero po latach policja (Archiwum X) przesłuchała najbliższą przyjaciółkę Baśki, panią Grażynę Bieniaś. To były papużki nierozłączki, znały wszystkie swoje tajemnice. Niedawno, dzięki pomocy mojej dawnej koleżanki z TVP Joli Gwardys (autorka podcastów kryminalnych – m.in. dla Empiku), dotarłem do pani Grażyny, która od początku była przekonana, że Baśkę ktoś pozbawił życia.
– Ciągle jak tlenu brakowało jej ukochanej telewizji. Właściwie kiedy straciła tę pracę, była całkiem sama. Izolowała się od ludzi, od znajomych, przyjaciół – wspomina pani Grażyna. – Nie miała rodziców. Nie miała tak naprawdę nikogo, kto kochałby ją bezinteresowną miłością. Niestety, w tym czasie miała także poważne problemy z alkoholem. Była sama – ona i jej psy. Ja byłam jej najbliższą przyjaciółką.
Pani Grażyna opowiada mi, co działo się po odejściu z telewizji: – Pomalutku Baśka zaczęła wracać do żywych. By jakoś się utrzymać, udzielała prywatnych lekcji angielskiego, uczyła też w szkołach i przedszkolach. Wiem, że ówczesny rektor Politechniki Łódzkiej prof. Jerzy Kroh bardzo jej pomógł i Baśka zatrudniła się w archiwum uczelni. Nie cierpiała tej pracy, ale nie miała innego wyjścia. W 1985 r. podczas imprezy andrzejkowej poznała mężczyznę, z wykształcenia chemika, który bardzo zawrócił jej w głowie. Pięć tygodni później odbył się ślub.
Pani Grażyna kilka miesięcy przed tym ślubem przeniosła się do Warszawy. Był 1986 r., nie było telefonów komórkowych, stacjonarne aparaty też miało niewiele osób. Dlatego wyjazd Grażyny do Warszawy był dla obu kobiet naprawdę trudnym rozstaniem. Na szczęście mąż pani Grażyny pracował jeszcze w Łodzi i przez kolejne miesiące zgodnie z obietnicą przyjaciółki co tydzień w piątek Julek – mąż Grażyny – wpadał do Basi i Marka, by zobaczyć, jak się mają. Przywoził do Warszawy bardzo dobre wiadomości, że Basia odżyła, że jest wesoła, Marek wrócił z Anglii i zaczęli remont.
Te dobre wieści trwały do grudnia. Kilka dni przed Wigilią Julek pojechał złożyć Basi i Markowi świąteczne życzenia, ale zastał samego Marka z psami, który oświadczył, że Baśka go zostawiła dla innego faceta. Kiedy Julek przekazał to Grażynie, ta nie mogła uwierzyć, że przyjaciółka jej o tym nie powiedziała. No i że nie zabrała ze sobą ukochanych psów. Nabrała podejrzeń, że stało się coś złego, ale zaczynały się święta, więc postanowiła, że zaraz po nich sama pojedzie do Łodzi. Tyle że podczas wizyty mąż Baśki powtórzył Grażynie to, co mówił Julkowi: że Baśka odeszła do innego. Grażyna nie uwierzyła. Nie wierzyła Markowi także wtedy, kiedy mówił, że podczas jego wyjazdu do Anglii, kiedy zarabiał na remont mieszkania, Baśka balowała w męskim towarzystwie. Kiedy przyjaciółka zaczęła przyciskać Marka, ten zrobił się opryskliwy i właściwie wyrzucił ją z mieszkania.
Grażyna odwiedziła też ciotkę Baśki, która twierdziła, że Marek w połowie grudnia nikogo nie wpuszczał do mieszkania, i mówił, że Baśka jest chora – że ma grypę i moglibyśmy się zarazić. Później – według ciotki – twierdził, że Baśka wyjechała do Grażyny. Na tym skończył rozmowę i ponownie nie wpuścił ciotki do mieszkania.
Te dwie wizyty utwierdziły panią Grażynę w przekonaniu, że stało się coś tragicznego. Był jeszcze jeden trop – ich wspólna przyjaciółka z liceum, mieszkająca w Żychlinie – może Baśka tam pojechała? Natychmiast napisała list do Milki. Ta, zaskoczona tą korespondencją, odpowiedziała, że od kilku miesięcy nie miała żadnego kontaktu z Baśką.
Próba samobójcza
W czasie rozmowy z panią Grażyną, dowiedziałem się o jeszcze jednej sprawie, która bardzo opóźniła pierwsze śledztwo. Mąż Baśki, kiedy dowiedział się, że rozpoczynają się poszukiwania jego żony, podciął sobie żyły. Nie za bardzo skutecznie, ponieważ zdołał powiadomić swoją siostrę, która wszczęła alarm i Marka odratowano. Po tym incydencie, jako potencjalny samobójca, wylądował na kilka długich miesięcy w szpitalu psychiatrycznym i milicjanci nie mogli go przesłuchać. Nie mogli także wejść do jego mieszkania, więc sprawa utknęła w miejscu. Wrócono do niej po prawie roku, kiedy Marek wyszedł ze szpitala. Zaczęły się wówczas rutynowe działania. Przesłuchano wszystkich mieszkańców kamienicy. Ostatni raz, jak już wiemy, żywą Baśkę widziało kilka osób 14 i 15 grudnia. Sąsiedzi mieszkający przez ścianę w nocy 15 grudnia słyszeli u Szymańskich odgłosy awantury, która nagle ucichła...
Od czasu tych ustaleń z przełomu 1987 i 1988 r. nic się nie zmieniło do dziś. Podczas śledztwa – przypominam, że dotyczyło ono zaginięcia, a nie pozbawienia życia – nie trafiono na żaden trop. Nie znaleziono żadnego świadka, który widziałby coś niepokojącego, co wskazywałoby, że mąż Baśki był sprawcą. Przesłuchano go po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego i dopiero wówczas przeszukano ich mieszkanie. Niestety, po roku nie znaleziono żadnych śladów przestępstwa. Po prawie dwóch latach od zaginięcia Basi przesłuchano dopiero jej najbliższą przyjaciółkę – Grażynę. Przekazała śledczym wiele szczegółów z życia Baśki, których do tej pory nie znali. Mąż Basi mieszkał w ich mieszkaniu jeszcze przez pięć lat. Potem wyjechał do Meksyku i słuch o nim zaginął.
***
Basia, a właściwie Basiek, bo ja tak zawsze na nią mówiłem – co się z nią stało? Gdzie jest jej ciało? Bo to, że nie żyje, nie ulega żadnej wątpliwości. Nie mogę sobie darować, że choć doprowadziłem do wykrycia tylu zbrodni, nie potrafiłem dociec, co się z nią stało. No i co stało się z jej ukochanymi psami. One któregoś dnia, podobnie jak Basia, nagle zniknęły.
PS Tą samą kamienicą przy Kilińskiego zajmowałem się jeszcze raz kilka lat później, choć już nie w sprawie związanej z Baśką. Otóż zamordowano w niej właściciela budynku. Także i tej sprawy nigdy nie udało się wyjaśnić.
Wszystkie teksty z "Magazynu Kryminalnego Newsweeka" możesz przeczytać TUTAJ.