Marek (37 l.) rozgląda się za większym mieszkaniem dla swojej czteroosobowej rodziny. On z żoną, dwoje dorastających dzieci – ośmioletni Patryk i o dwa lata starsza Patrycja – i do tego pies. Coraz trudniej się pomieścić w trzech pokojach, kiedy każdy zabiega o kawałek przestrzeni tylko dla siebie.
Mężczyzna codziennie wertuje ogłoszenia. Chciałby kupić mieszkanie czteropokojowe o powierzchni ok. 80 m kw., w Warszawie i w nowym budownictwie, a to wydatek już minimum półtora miliona złotych. Marek ma dylemat – sprzedać te trzy pokoje i wziąć kredyt na większe lokum? Czy jeszcze poczekać? No bo co, jeśli przyjdzie wojna?
Marek mówi o sobie, że nie ma żyłki hazardzisty. – Jestem realistą – zaznacza. – A realia są takie, że sam utrzymuję rodzinę z pensji programisty, bo żona zajmuje się dziećmi i co najwyżej wykonuje z domu jakieś dorywcze zlecenia. Nie stać nas na kupno większego mieszkania za gotówkę, a obecne zrobiło się za małe. Inflacja mocno skonsumowała nasze oszczędności. Stać nas na kredyt, ale w obecnej sytuacji nie mam odwagi zagrać va banque: zapożyczyć się, zadłużyć i wszystko stracić, jeśli zagrożenie stałoby się realne - mówi Marek.
Plan A – dotyczący zakupu mieszkania – raczej trzeba będzie więc porzucić. Jest jeszcze plan B – wyjazd z Warszawy na wieś. Rodzina prowadzi agroturystykę na Kaszubach. Wynajmuje domek chętnym turystom. Nie ma z tego wielkich pieniędzy, ale jakiś grosz wpadnie. Marek całkiem realnie rozważa przeprowadzkę. Czeka z decyzją do końca roku. Jeśli w Ameryce wygra Donald Trump, to Marek czuje, że trzeba będzie poważnie się nad tym zastanowić.
– Wystawimy warszawskie mieszkanie na sprzedaż albo wynajmiemy – jeszcze nie wiem. Mamy na koncie około 100 tys. zł oszczędności. To na razie wystarczy, żeby urządzić się na Kaszubach. Dokończyć remont, doposażyć dom, bo na zbudowanie przydomowego schronu raczej nie wystarczy, a o tym też warto pomyśleć – mówi.
Dwa miesiące na ucieczkę
W internecie roi się od poradników, jak przygotować się finansowo na wypadek wojny. Jedni radzą część oszczędności zamrozić w obcej walucie, aby pieniądze zachowały wartość nabywczą. Inni przypominają, że, owszem, nieruchomości są dobrą lokatą kapitału, ale niekoniecznie w chwili nadchodzącej wojny, bo pieniądze – mówiąc obrazowo – przepadną pod gruzami. Najlepiej – to potwierdzają niemal wszyscy – zróżnicować źródła przechowywania swoich środków.
I to akurat widać na rynku nieruchomości. – Istotnie, tak się dzieje – potwierdza Bartłomiej Baranowski z serwisu ogłoszeniowego Domiporta.pl. – Obserwując ostatnie kilka kwartałów, można dojść do wniosku, że nie brakuje inwestorów, którzy dywersyfikują swój kapitał, np. poprzez sprzedaż posiadanych nieruchomości w Polsce i późniejsze inwestycje w Hiszpanii, Portugalii czy Włoszech. Wiele z takich zakupów jest później wynajmowana na tzw. rynku najmu krótkoterminowego, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby w razie potrzeby się tam przenieść i zamieszkać.
Czy powodem kupowania domów w Europie jest niepewność związana z ryzykiem rozlania się rosyjsko-ukraińskiego konfliktu zbrojnego na kraje NATO? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Z pewnością i z tego powodu wynika ten trend. Ale eksperci nie demonizują groźby wybuchu wojny.
– Rynki zachodnie wśród inwestorów nieruchomości uchodzą za bardzo atrakcyjne ze względu na stabilność gospodarki, przepisy prawa oraz przepiękne krajobrazy. Te motywacje mogą mieć dla inwestorów większe znaczenie – dodaje Baranowski.
"Nie kupię córce mieszkania"
– Nie słucham, nie oglądam, nie zadręczam się, nie panikuję – informuje mnie 41-letnia Justyna. – No dobrze, staram się nie panikować – poprawia się po chwili. Mieszka z mężem i córką w Krakowie. Duże miasto, szybkie tempo życia, człowiek ciągle zabiegany, czasem trudno nadążyć za myślami. O wojnie jednak trudno nie myśleć, zapomnieć – nie sposób jej wyprzeć. Sześcioletnia Ada chodzi do przedszkola. Ma trzech kolegów z Ukrainy i jednego z Białorusi. Chłopcy nieźle mówią po polsku, ale między sobą rozmawiają w swoim języku. Justyna widzi samotne matki odprowadzające kolegów Ady na zajęcia. Czasem pomagają im babki. – Jak mam nie myśleć, że nas to samo może spotkać? – pyta mnie Justyna.
Snuli z mężem mnóstwo planów na przyszłość. Pod koniec 2022 r. spłacili kredyt hipoteczny. Mieli na to trzydzieści lat, wyrobili się w pięć. Był powód do świętowania i poczucie ulgi, że to już jest ich i bank im nie zabierze mieszkania, ale zaraz przyszła troska o Adę, żeby zabezpieczyć jej przyszłość. Jeszcze jest niby czas, ale sytuacja na rynku nieruchomości trudna – brakuje mieszkań, a te, które są, drożeją prawie z dnia na dzień, więc nie ma co zwlekać.
– Myśleliśmy o kupnie kawalerki na kredyt. Kupić, wynająć i spłacać przyszłościową nieruchomość. Córka dorośnie, będzie miała dokąd się wyprowadzić, gdzie stanąć na nogi, żyć na własny rachunek. Ale czy do tego czasu nie będziemy zmuszeni się stąd wynieść? A co, jeśli zainwestujemy pieniądze, a wybuchnie wojna? Łatwo wszystko stracić, a mieszkanie to przecież dorobek całego życia. Nikt nam w życiu niczego nie dał, więc nie chcemy teraz dać sobie tego odebrać – oznajmia lekko podenerwowana Justyna.
Pięć lat temu kupili z mężem z rynku pierwotnego sześćdziesięciometrowe trzy pokoje. Kosztowały prawie 600 tys. zł. Dziś mieszkanie jest pewnie warte ponad dwa razy tyle. Małżeństwo ma w dodatku ćwierć miliona oszczędności. Ale na razie nie rusza tych pieniędzy. Trzymać żal, ale inwestować strach. Są w kropce, nie bardzo wiedzą, co zrobi��.
Gdyby sprzedać mieszkanie i dołożyć oszczędności, za te pieniądze można byłoby się urządzić za granicą. Zwłaszcza że Justyna ma dobrze płatną pracę i niezłe perspektywy zawodowe. Niemiecka firma technologiczna już dwa razy składała jej propozycję. Kobieta odmawiała, bo to by się wiązało z przeprowadzką, a mąż ma stabilne zatrudnienia, córka dobrze czuje się w przedszkolu. Zmiany nie są potrzebne. Ale mogą okazać się konieczne. – Finansowo damy radę, pod warunkiem, że powstrzymamy się od inwestycji i nie utopimy pieniędzy w mieszkaniówkę. Chyba nie mamy na razie innego wyjścia – zastanawia się na głos kobieta. Oszczędności w razie czego sfinansują ewakuację z kraju.
Eksperci dostrzegają, że Polacy są coraz bardziej skłonni do oszczędzania.
– A mówiąc konkretniej: konsumpcja w Polsce rośnie szybko, ale wolniej niż wynikałoby z rekordowego tempa wzrostu wynagrodzeń. Głównym motorem tego procesu jest najpewniej odbudowa oszczędności po okresie wysokiej inflacji, natomiast niepewność geopolityczna może nieco wzmagać ten proces – uważa ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Boją się, że wojna zabierze im dobrobyt
Obawy przed wybuchem wojny nie są tak silne jak przeszło dwa lata temu, kiedy atak bombowy Rosji na Ukrainę wywołał szok i popłoch wśród Polaków. Z wojną za miedzą da się żyć. Można się do niej przyzwyczaić. – Nie ma amoku ani paniki. Czas okazał się najlepszą szczepionką – potwierdza prof. Katarzyna Popiołek z Wydziału Psychologii na Uniwersytecie SWPS w Katowicach. Podkreśla jednak, że obawy wróciły. Ukraina, która tak dzielnie się broniła, traci siły i potrzebuje pomocy, a pomoc nadchodzi z opóźnieniem. Nie wiadomo, kto straszniejszy: Putin rezydujący na Kremlu, czy niezrównoważony Trump, który może wrócić w przyszłym roku do Białego Domu.
Polska jest bezpieczna, ale jak długo? – wiele osób zadaje sobie to pytanie. I próbuje podjąć jakieś decyzje na przyszłość. Każdy planuje inaczej. Prof. Popiołek dzieli pod tym kątem społeczeństwo na trzy grupy – Pierwsza to osoby urodzone krótko po drugiej wojnie. One hartowały się w socjalizmie, przywykły do kryzysów i życia w niepewności. Ta grupa się nie boi i nie planuje radykalnych zmian – mówi psycholożka społeczna z Uniwersytetu SWPS.
W drugiej grupie jest pokolenie ludzi w średnim wieku naznaczone strachem, drży o zachowanie swojej pozycji społecznej. To pokolenie, które wzrastało w kapitalizmie, osiągnęło sukces zawodowy, dorobiło się ciężką pracą. Nie chcą tego wszystkiego stracić. – Człowieka cieszy komfort życia, pod warunkiem, że może się nim pochwalić ludziom „z tej samej piaskownicy”. Jeśli ktoś taki wyemigruje z powodu wojny, jego gwiazda zgaśnie. Tam, dokąd pojedzie, nikogo nie będzie interesowało, w jaki sposób osiągnął swoje szczęście i dobrobyt – komentuje prof. Popiołek.
I w końcu trzecia grupa – pokolenie Erasmusa. To młode roczniki, generacja Z, osoby obyte w świecie, znające języki. Nie są przywiązane do jednego miejsca zamieszkania, mają znajomych za granicą. One boją się najmniej. – W sytuacji zagrożenia, podejmą decyzję natychmiast. Czekają tylko na właściwy moment – przekonuje prof. Popiołek.
Najtrudniej jest rodzicom z małymi dziećmi. Trudno je wypchnąć gdzieś do innego kraju, a samemu zostać i przeczekać wojnę w schronie. Stąd młode, dzieciate pary pełne obaw, rozważają każdy scenariusz i chcą się na ewentualny gorszy czas wcześniej przygotować. Inni, jeśli myślą o wojnie, to odraczają decyzje na ostatnią chwilę.
Inwestuję i się nie przejmuję
Rozmawiam z Robertem (45 l.). On akurat wojny się nie boi. Nie zaprząta sobie głowy tym, czym „straszą w mediach”. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Rosjanie zaatakowali Ukrainę, pomyśleli z rodziną o przeprowadzce. – Nie o ucieczce – wyraźnie podkreśla Robert. – Postanowiliśmy zbudować dom pod Warszawą. Trzy pokoje w mieście to dla patchworkowej rodziny za mało. Mieszkamy z drugą żoną i dwójką naszych dzieci, a co drugi weekend pomieszkuje u nas moja córka z pierwszego małżeństwa. Zaczęło brakować przestrzeni do życia.
Dom to duża inwestycja, co mężczyzna i jego bliscy mocno odczuli na własnej skórze – zwłaszcza w czasie wojny za miedzą i pędzącej inflacji, gdy ceny gwałtownie rosły. Materiały budowlane podrożały o jedną trzecią, brakowało podstawowych rzeczy, jak belek na więźbę dachową, a rąk do pracy zaczęło ubywać, z powodu odpływu wielu pracowników ukraińskiego pochodzenia, którzy pojechali walczyć na front.
Budowa stanęła, mimo to Robert nie zmienił planów. Umówili się z żoną, że odczekają i dokończą, co zaczęli, bo nie ma sensu panikować. – Wyszło na moje – mówi mężczyzna. – Inflacja zmalała, wojna się opatrzyła, wszystko wróciło do normy. Za rok w maju będziemy się wprowadzać.
Pytam, czy nie obawia się ewentualnego zagrożenia? Eksperci wojenni kreślą różne scenariusze na przyszłość. Do tego nie wiadomo, jak potoczą się jesienne wybory w Ameryce. Co jeśli wygra Donald Trump, odgrażający się w kampanii zakończeniem konfliktu za polską granicą w jeden dzień poprzez zakręcenie kurka z pomocą finansową dla naszych sąsiadów? Ale na Robercie te gorące newsy nie robią wrażenia. Ma nadzieję, że Putin nie jest na tyle szalony, by zaatakować Polskę. A nawet jeśli tak się stanie, to w małej miejscowości będzie – zdaniem Roberta – bezpieczniej niż w stolicy.
W razie bezpośredniego zagrożenia planują ucieczkę w Lubuskie. – Do moich rodziców, którzy mieszkają blisko granicy niemieckiej. Stamtąd już tylko krok na Zachód – opowiada Robert, ale prosi, aby jego rozważania potraktować w kategoriach przepowiedni, w którą on specjalnie nie wierzy. Choć przyznaje, że pieniądze na ewentualny wyjazd ma zabezpieczone. Od kilku lat wynajmuje kawalerkę w centrum Warszawy. Żona też odziedziczyła nieduże mieszkanie na Woli – nie stoi puste, zarabia na siebie. Rodzina zgromadziła kapitał na czarną godzinę.
Robert z Magdą przez półtora roku mieszkali w Czechach z uwagi na obowiązki zawodowe żony. Życie za granicą to dla nich żadna nowość, a tym bardziej przeszkoda. Ale Robert ciągle powtarza – nic się nie wydarzy.
I nie wiem tylko, czy próbuje mnie przekonać, że nie ma czego się obawiać, czy utwierdzić siebie w przekonaniu, że budowa domu właśnie teraz była naprawdę fortunnym pomysłem.